Quantcast
Channel: Spider's Web
Viewing all 23108 articles
Browse latest View live

Podświetlana myszka, która nie zrujnuje budżetu gracza. Razer Abyssus Essential – recenzja

$
0
0

Miłośnicy świecących akcesoriów dla graczy mają dziś małe święto. Właśnie zadebiutowała nowa mysz Razer Abyssus Essental – najtańszy gryzoń w portfolio firmy wyposażony w podświetlenie Chroma. Czy warto ją kupić?

Najnowsza myszka Razera trafiła do mnie na testy przedpremierowo, więc zdążyłem spędzić z nią już kilka dni i wyrobić sobie opinię. Abyssus Essential to następca budżetowej (jak na Razera) myszki Abyssus V2. Będzie od następcy minimalnie droższa – ma kosztować ok. 200 zł gdy trafi do sklepów – ale też lepsza i, co najważniejsze, wyposażona w podświetlenie Razer Chroma.

W ciągu ostatnich miesięcy przez moje ręce przewinęło się wiele akcesoriów Razera z wyższej półki, więc wyciągając nową myszkę z pudełka byłem ciekaw przede wszystkim tego, w jaki sposób firma ścięła koszty, aby osiągnąć niską cenę. Przyznam szczerze, że obawiałem się nieco pogorszenia jakości względem topowych produktów.

Obawy były zupełnie bezpodstawne. Razer Abyssus Essential nie ustępuje droższym konstrukcjom.

Gdzie zatem odbyło się cięcie kosztów? Przede wszystkim na etapie pakowania. Abyssus Essential nie trafia do klienta w pięknym, dopasowanym pudełku, gdzie wita nas list gratulacyjny od szefa firmy i naklejki z trójgłowym wężem. Myszka zapakowana jest w malutkie, kartonowe opakowanie, a oprócz niej w zestawie jest tylko instrukcja obsługi.

Drugim miejscem, gdzie udało się ściąć koszty, jest przewód. Zamiast typowego dla Razera, nieco grubego, plecionego kabla, mamy tu do czynienia z dość cienkim przewodem o gumowym oplocie.

W innych miejscach cięcia kosztów ani odrobinę nie czuć. Tworzywo, z którego wykonana jest myszka, ma bardzo przyjemną fakturę i sprawia wrażenie solidnego. Biorąc gryzonia do ręki czuć, że obcujemy z dobrze wykonanym produktem.

Mamy też do czynienia produktem bardzo dobrze zaprojektowanym. Razer Abyssus Essential to myszka symetryczna, czyli wyprofilowana tak, żeby mogły z niej równie wygodnie korzystać osoby lewo- i praworęczne.

Mysz jest dość niewielka, więc z pewnością nie będziemy jej używać kładąc nań całą dłoń, lecz raczej operując nią palcami (tzw. chwyt „claw” – szpony). W dobrym chwycie bardzo pomaga wyraźna wypukłość obudowy i wklęsłe przyciski lewo- i prawokliku. Ich wklęsłość doskonale spisuje się też przy szybkiej rozgrywce w grach, uniemożliwiając przypadkowe ześlizgnięcie się palca z przycisku.

Nie mniej przemyślane jest kółko myszy. Nie oferuje ono co prawda żadnych bajerów, ale pokryte jest gumowanym tworzywem z wypustkami, dzięki czemu można operować nim bardzo precyzyjnie.

W grach Razer Abyssus Essential pokazuje pazur.

Wewnątrz aplikacji Razer Central możemy dostosować gryzonia do konkretnej produkcji, czy ustawić poziomy DPI (aż do 7200):

Jak na gamingową mysz Razera przystało, możemy też skalibrować ją pod konkretną powierzchnię dla jeszcze większej precyzji działania:

O samym działaniu Abyssusa Essential mogę powiedzieć tylko tyle: wzorowa. Jeśli nie potrzebujemy żadnych dodatkowych przycisków prócz lewo- i prawokliku oraz kółka, nowy produkt Razera wywiąże się znakomicie ze wszelkich gamingowych zadań.

Sensor optyczny jest bardzo precyzyjny, przyciski szybkie i solidne. Nie mogę powiedzieć złego słowa.

Nieco gorzej jest w normalnym użytkowaniu.

Poza światem gier komputerowych nowa myszka Razera ma wiele ograniczeń. Przynajmniej dla mnie, osoby, która przywykła do takich urządzeń jak Logitech MX Master 2s czy MSFT Surface Precision.

Brakuje mi na niej chociażby przycisków wstecz/naprzód pod kciukiem. Jakiegokolwiek dodatkowego przycisku funkcyjnego, którym mógłbym chociażby włączyć widok zadań w Windows 10. Razer Abyssus Essential jest, nomen omen, myszką bardzo podstawową. To spora zaleta w grach, ale w codziennym użytku chciałoby się więcej.

Symetryczna konstrukcja nie jest też idealna z punktu widzenia ergonomii. Aby dobrze chwycić myszkę, musimy niejako „wyprostować” chwyt dłoni i nadgarstek, co przekłada się na nienaturalną pozycję całego przedramienia. Nie jest to problem przy krótkich sesjach gamingowych, ale już wielogodzinna praca z tą myszką może nastręczyć bólu stawów, którego nie nastręczają myszki profilowane.

Razer Abyssus Essential spisuje się najlepiej w tych zdaniach, do których została zaprojektowana – w gamingu.

Nie zapominajmy o światełkach!

Abyssus Essential to obecnie najtańsze akcesorium Razera wyposażone w autorskie podświetlenie Razer Chroma (nie licząc tańszej o 20 zł podkładki Goliathus Chroma, którą widzicie na zdjęciach).

Firma ciekawie rozwiązała podświetlenie w tym modelu. Świeci się oczywiście logo na grzbiecie, ale też pasek LED okalający całą podstawę gryzonia. Diody umieszczone są tak, żeby odbijały światło od powierzchni. Efekt wizualny jest naprawdę przyjemny dla oka.

Podświetleniem sterujemy z poziomu aplikacji Razer Synapse, gdzie możemy skonfigurować podświetlenie indywidualnie dla myszki:

Lub wewnątrz Chroma Studio skonfigurować sceny świetlne dla wszystkich posiadanych przez nas akcesoriów Razer Chroma.

Razer Abyssus Essential – czy warto dopłacać do świateł?

Wiele osób pewnie zada sobie pytanie, czy warto dopłacać do nowego modelu względem niewiele różniącego się Abyssusa V2. Odpowiadając wprost: tak.

Nowy Razer Abyssus Essential to nie tylko podświetlenie Chroma, które dodaje myszce bonusy estetyczne, ale też dopracowana konstrukcja i nowy sensor optyczny, sięgający 7200 DPI (w V2 sensor osiąga tylko 5000 DPI).

Abyssus Essential to godny następca poprzedniczki. I tak, może jest na start od niej minimalnie droższy, ale nie ma wątpliwości, że cena szybko spadnie do poziomu modelu V2. I wtedy nowy gryzoń Razera będzie jedną z najciekawszych odpowiedzi na pytanie „jaka myszka dla graczy do 200 zł”.

Razer Abyssus Essential



Podświetlana myszka, która nie zrujnuje budżetu gracza. Razer Abyssus Essential – recenzja

Orange pod kreską, bo spadają przychody i liczba abonentów. Ale są też dobre wieści

$
0
0

Orange promocja 60 gb dla duetów orange na kartę bonus 100 zł

Orange zaprezentował wyniki finansowe za pierwszy kwartał 2018 roku. W tym okresie spadły nie tylko przychody i liczba aktywnych kart SIM, ale firma zaliczyła też stratę.

Pomarańczowy telekom dostarczył właśnie pierwszy raport finansowy podsumowujący wyniki za bieżący rok. Orange ma obecnie 14,36 mln klientów usług mobilnych, ale nie jest to powodem do zadowolenia. Sytuacja finansowa też nie jest przesadnie optymistyczna.

Przychody grupy Orange za 1 kwartał 2018 roku wyniosły 2,71 mld zł.

Są tym samym mniejsze niż w analogicznym okresie rok wcześniej o 52 mln zł (1,8 spadek rok do roku). Wysokie wpływy nie przełożyły się jednak za zyski. Orange zaliczył stratę, aczkolwiek w niewielkim wymiarze w kontekście przychodów. Operator ma 50 mln zł pod kreską.

W przypadku przychodów z usług mobilnych i internetu szerokopasmowego sprzedawanych samodzielnie, zanotowano spadek 14 proc. rok do roku. Dla operatora to paradoksalnie komfortowa sytuacja. Są bowiem obszary, w których Orange radzi sobie bardzo dobrze.

38 proc. wzrost odnotowano w przypadku usług konwergentnych.

Umowy konwergentne to takie, w których klienci wykupują więcej niż jedną usługę. W pakietach Orange Love można łączyć internet mobilny, internet stacjonarny (w tym światłowodowy), telewizję oraz telefonię komórkową.

Chociaż na pierwszy rzut oka spada ilościowo liczba klientów w dwóch istotnych kategoriach, to nie dlatego, że uciekają do konkurencji. Decydują się w dodatku jeszcze silniej związać z dotychczasowym dostawą usług.

Orange nadal nie jest na plusie, ale spadek po podliczeniu usług samodzielnych i konwergentnych nie jest już zatrważający. Rok do roku przychody zmalały, ale tylko o 5 proc. porównując 1 kwartał 2017 i 2018 roku.

Na wyniki finansowe ma też wpływ ograniczenie subsydiów do urządzeń.

Operator w minionym okresie skupiał się na ofertach na same karty SIM. W dodatku sieć nadal czuje skutki wprowadzenia zasady roam like at home - szacowane na 15 mln zł. Dotyczy to zresztą wszystkich telekomów działających w Polsce.

Orange w dodatku cały czas inwestuje, przeznaczając na to w 1 kwartale 2018 roku 388 mln zł (wzrost 0,8 proc. rok do roku). Operator rozwija swoją sieć światłowodową i obecnie dociera z nią już do 2,7 mln gospodarstw domowych.

Zmniejszyła się za to liczba aktywnych kart SIM.

Po 1 kwartale 2018 roku sieć obsługuje 14,368 mln numerów, czyli o 5,9 proc. mniej niż rok temu, kiedy było ich 15,272 mln. Przyczyną spadków jest odpływ klientów typu prepaid (20,6 proc. z poziomu 5,82 mln do 4,621 mln), a nawet wysoki wzrost usług konwergentnych (z 0,738 mln do 1,09 mln, 47,7 proc) tego nie zrekompensował.

W przypadku klientów kontraktowych odnotowano 3,1 proc. wzrost (z 9,452 mln do 9,747 mln). Więcej osób zdecydowało się też na internet stacjonarny (wzrost o 9,2 proc z poziomu 2,268 mln do 2,477 mln). Stacjonarne usługi głosowe bez zaskoczenia są w odwrocie - spadek o 6,4 proc. z 3,859 mln do 3,613 mln.

Warto przy tym pamiętać, że Orange w bieżącym roku zmienił sposób raportowania swoich wyników i korzysta ze standardu rachunkowości MSSF15. Wcześniej wykorzystywany był standard MSR 18, a raport za poprzednie lata nie zostały przedstawione w nowy sposób.



Orange pod kreską, bo spadają przychody i liczba abonentów. Ale są też dobre wieści

Spędził miesiąc w Prypeci. Nam opowiedział, jak mieszka się w czarnobylskiej zonie

$
0
0

Prypeć i czarnobylską Zonę odwiedził już 15 razy. Najdłużej, przesiedział tam cały miesiąc, krążąc pomiędzy opuszczonymi wioskami razem z innymi stalkerami. Poznajcie historię Staszka.

Ja na swoim koncie mam tylko dwie wyprawy (zdjęcia z pierwszej). Jedną z nich w zeszłym roku odbyłem właśnie ze Staszkiem.

Karol Kopańko, Spider's Web: Pamiętam taką sytuację z naszego wspólnego wyjazdu, która była kumulacją ciekawych zdarzeń. Wracaliśmy z kąpieli w zatoczce na rzece Prypeć. Zapadł już zmrok, ale wciąż było bardzo gorąco. Idąc w kierunku naszej „kwatery” zobaczyliśmy na drodze trzy cienie, które szybko schowały się w krzaki. Myśleliśmy, że to policjanci, ale okazali się trójką stalkerów, którzy ruszali na eksplorację okolicznych wiosek. Wymieniliśmy kilka zdań po ukraińsku i każdy poszedł w swoim kierunku.

Kilkaset metrów dalej w zaroślach pojawił się kolejny cień. Poświeciłeś w jego kierunku, co było chyba błędem, bo od razu zdradziło naszą pozycję. To był jakiś starszy człowiek, który nawet nie drgnął, kiedy snop światła go oślepił. Dziwne to było. Zachował się prawie jak zombie, ale na szczęście nie ruszył w naszym kierunku, więc z gęsią skórką ruszyliśmy dalej.

Kiedy doszliśmy do naszego bloku zobaczyliśmy, że ktoś po nim grasował – widzieliśmy snopy światła przez okna. Policjanci? Inni stalkerzy? Ruszyliśmy na górę, gdzie były nasze rzeczy, bo przecież nie mogliśmy pozwolić, aby nam je zabrali. Wziąłem nawet metalowy pręt do obrony. Na szczęście się nie przydał, bo na górze spotkaliśmy czwórkę stalkerów, którzy poczęstowali nas 30-letnimi konfiturami i później pokazali studzienkę, skąd można czerpać wodę.

Staszek, stalker: To spotkanie dało mi bardzo dużo wiedzy o relacjach łączących policjantów, złomiarzy i stalkerów, a także przydatne znajomości.

[caption id="attachment_723756" align="aligncenter" width="1000"] Tak czerpie się wodę w Zonie.[/caption]

Kilka miesięcy po naszym powrocie wybrałeś się do Zony jeszcze raz, ale tym razem aż na 30 dni. Z dala od cywilizacji.

Na szczęście wróciłem cały. O dziwo podczas tego pobytu miałem tylko jedną taką sytuację, gdzie faktycznie serce podeszło mi do gardła. Zawsze wtedy odruchowo wyciągam nóż, choć wiem, że takim małym kosikiem za dużo nie zdziałam.

https://www.youtube.com/watch?v=IkfdI5C1oZQ

A co się stało?

W Prypeci podczas powrotu z wieczornej eksploracji miasta usłyszałem w krzakach przede mną chrumkanie i po chwili przez drogę, raptem 5 metrów ode mnie przebiegła locha z małymi.

Była noc, więc widziałem tylko ich cienie, ale ciągle miałem w głowie myśl: co by się stało gdybym szedł minimalnie szybciej i stanął na ich drodze.

Zona należy do przyrody.

I trzeba o tym pamiętać. Jednak 99 proc. zwierząt po prostu się boi ludzi. Zaobserwowano kilka niedźwiedzi, choć bardziej na terenie białoruskiej strefy.

[caption id="attachment_723729" align="aligncenter" width="1000"] Widok z "kwatery" z Zonie, czyli po prostu opuszczonego mieszkania w bloku.[/caption]

Zazdroszczę ci, że się nie bałeś iść samodzielnie przez las, 40 kilometrów od granicy Zony do Prypeci.

Samemu zupełnie inaczej się to wszystko przeżywa - nie ma z kim podzielić się emocjami, ale też nikt cię nie pogania i możesz patrzeć na trzmiela zapylającego kwiatek przez 10 minut bez wzroku innych ludzi patrzących na ciebie, jak na dziwaka. Idąc samemu jednak potrafi też być nudno. Człowiek w takich sytuacjach łapie się wszystkiego, żeby tylko czas szybciej zleciał. Liczenie kroków od razu odpada - szybko okazuje się, że doliczenie się do 1000 daje raptem pokonane 500 metrów.

Trzeba więc znaleźć coś innego, na przykład liczenie słupów wysokiego napięcia - są one od siebie oddalone o jakieś 200 - 300 metrów, więc doliczenie do dziesięciu już daje jakąś przyzwoitą odległość. Najlepsze jednak jest rozmyślanie. Jeśli mamy w głowie jakieś dylematy, ciekawe tematy nad którymi chcemy się pochylić, to ponad dwudziestokilometrowy marsz jest idealną okazją do takich przemyśleń.

[caption id="attachment_723768" align="aligncenter" width="1000"] Idąc do Prypeci zwykle trzeba się poruszać po ciemku. Jeśli jednak idzie się na około - lasem, można iść w blasku Słońca.[/caption]

Spędziłeś tam też dwukrotnie sylwestra. Było trudno?

Pierwsza samotna zimowa wyprawa była na razie najbardziej ekstremalnym wyjazdem jak do tej pory. Przebiła chyba nawet ten miesięczny. Było ślisko, szło się ciężko. Często trzeba było zapalać latarkę, aby widzieć, gdzie asfalt przebija spod śniegu i gdzie postawić stopę, aby się nie poślizgnąć.

Latem, co kilka kilometrów robiliśmy przystanki, aby odpocząć, napić się wody, zapalić i przede wszystkim poleżeć na asfalcie i dać odpocząć obolałym stopom.

Zimą, kiedy ściągasz plecak na postoju cały pot, jaki masz na plecach zaczyna zamarzać, więc musisz szybko iść dalej, aby się nie przeziębić.

[caption id="attachment_723783" align="aligncenter" width="1000"] Zona w śniegu.[/caption]

Zobacz, ile rzeczy mogło cię teoretycznie zabić: mróz, dzikie zwierzęta i promieniowanie.

Obecnie w ogromnej większości miejsc w Zonie promieniowanie jest niższe niż w Warszawie. Nie położę się przecież na noc do Chwytaka (część koparki, która brała udział w pracach po katastrofie i charakteryzuje się zwiększonym promieniowaniem – przyp.red.) i nie będę zdzierał z niej lakieru.

Z drugiej strony jest niemożliwe, abym niczego nie wchłaniał do organizmu. Dlatego po powrocie zbadałem się w Instytucie Fizyki Jądrowej PAN. Miałem podwyższony poziom jodu i cezu w organizmie, czym nie bylem w ogóle zszokowany.

[caption id="attachment_723747" align="aligncenter" width="1000"] "Obóz" w jednej z opuszczonych chat.[/caption]

Nie zagrażało to zdrowiu?

W żaden sposób. Poziom był minimalnie podwyższony. Prawdopodobnie już w sobie tych pierwiastków nawet nie mam - organizm pozbył się ich w naturalny sposób.

A kąpiel w rzece, która przepływa przez Zone?

Niewątpliwie w mule na dnie rzeki wciąż można znaleźć radioaktywne cząstki, jednak po tylu latach są pewnie głęboko zakopane. Będąc dłuższy czas w otoczeniu, gdzie na każdym kroku trafiasz na promieniowanie, pojawia się już dystans do tego wszystkiego. Oczywiście - mógłbym każdą czynność robić 3 razy dłużej z zachowaniem wyższych norm bezpieczeństwa, ale pojawiłoby się od razu pytanie - jeśli tak zależy mi na bezpieczeństwie, to po co w ogóle się tam pchałem?

[caption id="attachment_723786" align="aligncenter" width="1000"] Najwygodniej Zone przemierzać na rowerze, ale trzeba najpierw go ze sobą zabrać.[/caption]

Właśnie! Po co?

Składa się na to wiele czynników, można by długo opowiadać. Ale głównie promieniowanie i radziecka historia tego miejsca. Zawsze bardziej mnie ciągnęło do tych topornych Zaporożców i Moskwiczów niż zachodnich niezniszczalnych maszyn. Poza tym coś jest w tym Związku Radzieckim, że mimo, że z perspektywy historii jednoznacznie go krytykujemy, to ta toporność, wszędzie obecna aura tajemniczości oraz sama ideologia, w którą tyle osób wierzyło jest na swój sposób fenomenem.

To drugie tłumaczy się samo – w końcu wielu ludzi uwielbia patrzeć jak świat wyglądał w przeszłości, ale co jest takiego z promieniowaniem?

To niesamowita rzecz sama w sobie. Coś na ciebie oddziałuje, może cię uleczyć, zabić, a nawet tego nie widzisz i do pewnego stopnia nie poczujesz.

[caption id="attachment_723750" align="aligncenter" width="1000"] Słońce wstaje nad Prypecią.[/caption]

Czyli niewiadoma, nieznane?

To "nieznane" jest w pewnym sensie motorem napędowym mojego życia. Potrzebuję czasami uciec od cywilizacji, od tego zgiełku i pośpiechu, naładować swoje akumulatory. Nagle okazuje się, że większość rzeczy, z których korzystamy na co dzień nie jest nam do szczęścia wcale potrzebne i brak zasięgu w telefonie przez dwa dni nie jest strapieniem, a wybawieniem.

Zona pozwala też poznać mi takie swoje pierwotne odruchy - zobaczyć, jak poradzę sobie w danej sytuacji, w ciężkich warunkach, kiedy okaże się, że wszystkie zdobycze cywilizacji zawiodą i trzeba będzie polegać tylko na swoich pierwotnych umiejętnościach, bo smartfon czy komputer do niczego się nie przydadzą.

[caption id="attachment_723762" align="aligncenter" width="1000"] Jedyna z niewielu mieszkańców Zony - Olga.[/caption]

No i ta adrenalina.

Zdecydowanie! Zacytuję tu Krzysztofa Hołowczyca: "Śmiało mogę powiedzieć, że jestem adrenalinoholikiem. Chyba nie ma takiego słowa, ale właśnie od adrenaliny jestem uzależniony. (...) Gdy mój organizm dostanie porządną dawkę silnych emocji, świat wokół staje się piękniejszy, a ja zmieniam się w grzecznego misia, który z uśmiechem na twarzy wkręca żarówki i wynosi śmieci."

Niedawno dla jednego stalkera głodnego emocji wspinaczka na radar Duga skończyła się śmiercią.

Są ludzie, którzy nie potrafią żyć bez adrenaliny aż do tego stopnia, że podejmują się tak ryzykownych czynności. Dodatkowo dla sławy potrafią zrobić najdziwniejsze rzeczy, żeby tylko mieć to jedno świetne zdjęcie jak np. stoją bez zabezpieczeń na metalowej konstrukcji Oka Moskwy

https://www.youtube.com/watch?v=IwR-rdgYlNM

Z jednej strony nie chcę oceniać tych ludzi, po części ich rozumiem, ale z drugiej ryzykowanie w takim miejscu, gdzie każdy wypadek może wpłynąć na dalszą swobodę eksploracji Strefy jest bardzo egoistyczne. Ten egoizm, doprawiony prawdopodobnie alkoholem (takie głosy też słyszałem) sprawił, że oprócz oczywiście tragicznej śmierci, ucierpiała też swoboda – obcięte zostały dolne drabinki wyższego, 150-metrowego radaru.

[caption id="attachment_723777" align="aligncenter" width="1000"] W Zonie wciąż da się spotkać mocno napromieniowane elementy.[/caption]

Na nielegalu trzymasz się z daleka od takich atrakcji turystycznych jak radar Duga, sama elektrownia, basen „Lazurowy”, czy wesołe miasteczko.

Paradoksalnie podczas ostatniego pobytu postanowiłem zaryzykować i poszedłem ze znajomymi w środku dnia pod koło młyńskie. Ubraliśmy się po turystycznemu i wtapiając się w tłum nawet nikt nie zwrócił na nas większej uwagi. Ale oczywiście – zawsze przyjemniej tam, gdzie nie ma aż takiego tłoku. Czasem wolę nie zobaczyć kilku rzeczy, ale za to położyć się na asfalcie lub pośrodku jakiejś wioski i oglądać spadające gwiazdy – jest to zawsze ogromne przeżycie.

Wiem, że jestem w miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie i nikt nie ocenia. Wtedy czuje się prawdziwą wolność. Tylko od ciebie zależy co z tą wolnością zrobisz.

[caption id="attachment_723726" align="aligncenter" width="1000"] Tory prowadzące do Prypeci.[/caption]

Tym większa szkoda, że Zona jest rozkradana i wywożona w kawałkach.

Podczas swoich 15  wyjazdów do Zony widziałem tylko jej mały kawałek, ale bez problemu znajdowałem w niej prawie nienaruszone domy. W jednym z nich było dużo nitek, guzików i igieł, a na podłodze walały się butelki po wódce i „Świerszczyki”. Zastanawiałem się, kto mógł tu kiedyś mieszkać i wyszło mi, że krawiec, alkoholik i kawaler. Taka podróż w przeszłość i rozmowa z poprzednim właścicielem też jest wspaniałym uczuciem.

Ale to poza Prypecią.

W Prypeci też da się znaleźć perełki.

Które są już zajęte przez stalkerów.

Albo złomiarzy. Pod osłoną nocy zdarza się ich spotkać. Najczęściej takich złomiarzy z najniższej kasty z wózkami ze skrzypiącymi kółkami, którzy nie przejmują się, ile hałasu narobią. Generalnie nie przejmują się niczym, oprócz tego, aby ilość alkoholu we krwi była na stale wysokim poziomie.

[caption id="attachment_723759" align="aligncenter" width="1000"] "Stalkerska kwatera".[/caption]

Ja zapamiętałem przestrogę jaką otrzymaliśmy. Aby po wyjściu z kwatery wszystko dokładnie schować do szafek, bo złomiarze lubują się w śledzeniu stalkerów i zabieraniu ich rzeczy.

Tym bardziej warto zwiedzać opuszczone wioski. Do dziś pamiętam nocleg w opuszczonej cerkwi we wsi Krasno. Czułem się jak pielgrzym-wędrowiec, który chowa się przed deszczem i chłodem. Zapaliliśmy żółte, prawosławne świeczki, rozłożyliśmy na ziemi śpiwory, trochę musiałem znajomych Ukraińców ganić, żeby jakiś szacunek do tego miejsca zachowali, ale jednym słowem brakowało jeszcze tylko do kompletu takich tradycyjnych prawosławnych śpiewów, bo klimat tego miejsca w tej danej sytuacji był nieziemski

Miałem okazje też przeżyć burzę w Zonie i zobaczyć tęczę - zaczynającą się idealnie obok Arki - nowego sarkofagu.

[caption id="attachment_723801" align="aligncenter" width="960"] Tęcza nad Arką.[/caption]

Czy polecasz innym odwiedzanie Zony w taki sposób, jak Ty to robisz?

Nie ma jedynego słusznego sposobu na eksplorację Strefy. Z czystym sumieniem mogę polecić legalne wycieczki z biurami podróży. Ja od takich zaczynałem. Dalej chętnie bym pojechał na taki wyjazd, zobaczył Strefę ponownie z perspektywy obserwatora, a nie jej mieszkańca.

Wydaje mi się, że do nieoficjalnych wypraw trzeba też mieć odpowiednie podejście. Jechanie na taką wyprawę, aby tylko mieć profilowe zdjęcie z Arką w tle, bez jakiegoś głębszego zastanowienia się, nie ma większego sensu - łatwiej wyjdzie zrobić to legalnie. Nie licząc pojedynczych przypadków, wydaje mi się, że stalkerzy są po prostu wielkimi miłośnikami Zony i czują się tutaj jak nigdzie indziej. Dla mnie, jak pewnie i dla większości osób, każda taka wyprawa ma swój dodatkowy metafizyczny aspekt.

[caption id="attachment_723735" align="aligncenter" width="1000"] Elektrownia o poranku.[/caption]

Może brzmi to patetycznie, ale Zona jest dla mnie czymś więcej niż tylko otoczonym drutem kolczastym skrawkiem ziemi. Przemierzając ją na nogach zauważa się więcej szczegółów, a jej ogrom wręcz przytłacza. Odległość, którą samochodem przejedzie się w pół godziny, piechotą zajmuje całą noc. Może wydawać się to więc bezsensowne, ale satysfakcja jaką mam po dojściu do Prypeci jest niepodrabialna nigdzie indziej.

Zdjęcie główne: SiergiejT



Spędził miesiąc w Prypeci. Nam opowiedział, jak mieszka się w czarnobylskiej zonie

Usunąłem konta na Facebooku, Twitterze i Google+. Niczego nie żałuję

$
0
0

Kiedyś bardzo lubiłem media społecznościowe. Aktywnie korzystałem z Facebooka, Twittera i Google+ jednocześnie. Do tego był jeszcze Instagram, Foursquare, TripAdvisor i kilka mniejszych. Publikowałem zdjęcia, komentowałem, obserwowałem, rozmawiałem z ludźmi. Byłem bardzo aktywny i podobało mi się to. 

Do czasu, gdy zrobiłem sobie rachunek sumienia. Starałem odpowiedzieć na pytanie: czy media społecznościowe rzeczywiście mi coś dają. Czy to, że z kimś pogadam w komentarzach, wniesie coś sensownego do mojego życia? Czy napisanie ciętej riposty na Twitterze, która zbierze dziesiątki udostępnień jest tym, co chcę sobie wpisać kiedyś do CV? Czy ja z tych wszystkich fejsików zabieram coś dla siebie, czy wyłącznie oddaję własne dane i czas, na nadmiar którego nigdy nie narzekałem?

Konta zawieszone

Zapewne dobrze wiecie, jakie były odpowiedzi. Nikogo tu nie zaskoczę. Jednak taka spowiedź przed samym sobą otworzyła mi oczy. Zamknąłem część kont. Na pierwszy ogień poszły Google+, Foursquare i Instagram. Po czasie odpuściłem sobie też Facebooka i kilka innych. Ostatecznie zawiesiłem również konto na Twitterze. Wylogowałem się.

Nie, nie zamykałem wszystkich kont. Niektóre zawieszałem, inne zamykałem przed wścibskim wzrokiem nieznajomych, jeszcze inne anonimizowałem i tymczasowo porzucałem.

Proces zmian rozpoczął się u mnie w 2015 r. i trwał mniej więcej do połowy 2017 r. Teraz poszedłem o krok dalej - definitywnie zamknąłem wszystkie konta.

Konta skasowane

Po ostatniej „Aferze Facebookowej” stwierdziłem, że takie trzymanie niemal nieużywanych kont nie jest dla mnie. Swego czasu nawprowadzałem przecież do baz serwisów społecznościowych sporo danych: zdjęć, treści, informacji o sobie i o znajomych, itd. Myśl, że one sobie tam leżą i ktoś je przetwarza, wykorzystuje i udostępnia twórcom quizów, w których kiedyś z nudów mogłem brać udział sprawiała, że nie czułem się z tym dobrze.

Chciałem wszystko skasować w cholerę. Inicjatywa #deletefacebook zdecydowanie mi się udzieliła.

https://www.facebook.com/SpidersWebPL/videos/10155939704610923/

Miałem jednak pewne opory. Przecież przez Facebooka logowałem się do kilku usług. Przecież Facebook to też Messenger, czyli jeden z najpopularniejszych komunikatorów w Polsce i na świecie.

Ponownie zrobiłem rachunek sumienia. Przejrzałem kilkadziesiąt ostatnich rozmów, aby sprawdzić, czy to ja je inicjowałem, czy to moi interlokutorzy pisali, bo czegoś ode mnie chcieli. W zdecydowanej większości chodziło o tę drugą opcję. Ok, trudno, będa musieli odkopać mój adres e-mail lub numer telefonu, jeśli znowu czegoś będą potrzebowali.

Przyjrzałem się też liście aplikacji, do których logowałem się za pomocą Facebooka. Udało mi się to odkręcić, tam gdzie aplikacje były dla mnie ważne, a resztę byłem gotów poświęcić.

Klamka zapadła. Wystąpiłem z wnioskiem o skasowanie mojego konta. Facebook rozpoczął odliczanie.

Facebook dał mi 14 dni na ponowne zalogowanie się i wstrzymanie procedury kasowania konta. Nie skorzystałem z tej okazji. Konto przepadło.

Tego samego dnia poprosiłem Twittera o to samo. Też dał mi dwa tygodnie na zmianę decyzji. Również nie skorzystałem. Konta już nie ma.

RODO to fajna sprawa

Niebawem w życie wejdzie RODO, a to oznacza, że wiele serwisów internetowych przesyła maile z informacjami o zmianach, o dostosowywaniu regulaminów do nowego prawa, o wymaganych zgodach na nowe warunki.

Bardzo mi się to podoba z dwóch względów. Po pierwsze RODO to szereg ważnych zmian skupionych wokół internautów i ich danych. Po drugie maile związane z RODO przypominają użytkownikowi o kontach, które sobie pozakładał w przeszłości. Wiele z tych kont w moim przypadku jest już niepotrzebnych. Dlatego je usuwam zaraz po tym, jak serwis w mailu związanym z RODO mi o nim przypomni.

Serwisy społecznościowe są do niczego

Media społecznościowe potrafią wciągnąć. Wystarczy przecież gest palcem, aby dotrzeć do nowych treści. Dlatego siedzimy, chodzimy i leżymy ze smartfonami w ręce i przewijamy treści na ekranie. Najpierw Facebook, potem Instagram, następny Twitter. Niektórzy dodają do tego jeszcze Snapchata, Google+ lub inne wynalazki.

W mediach społecznościowych - niestety - panuje spory bałagan. Mimo że próbowałem dość rozważnie rozdawać lajki i followy, to musiałem przeglądać masę nieinteresujących mnie treści, dyskusji, linków i zdjęć. Algorytmy są dość ułomne. Nie potrafią jeszcze zrozumieć, że lubiąc czyjeś posty związane np. z nauką i nowymi technologiami chcemy czytać właśnie takie treści od danej osoby. Jeśli ten sam profil zacznie publikować rozważania np. na tematy polityczne, które nas nie interesują, to chcielibyśmy się od tego jakoś odciąć.

Ale się nie da. Możemy spisać na straty cały profil - przestać śledzić konkretne konto.

To w mojej ocenie największa wada serwisów społecznościowych. Nie pozwalają na precyzyjne dobranie tematyki, która nas interesuje. Musimy obserwować całe konta i być odbiorcami niemal wszystkiego, co publikują. Dlatego serwisy społecznościowe nie sprawdzają się, jako dobre źródło interesujących nas informacji.

To nie koniec problemów. Media społecznościowe nie są też najlepsze do komunikacji. Rozmowom sprzyjają komunikatory, telefony i maile. Komunikacja prowadzona tymi kanałami jest w mojej ocenie zdecydowanie bardziej produktywna. Rozmowy na Twitterze i Facebooku potrafią ciągnąć się w nieskończoność, a i tak często nie prowadzą do jakiegokolwiek celu.

Tak trzeba żyć

Społecznościówki zawiodły zarówno jako źródło informacji oraz jako platforma komunikacyjna. Jeśli chodzi o rozmowy, to teraz ponownie postawiłem na maile, SMS-y i komunikatory (zacząłem intensywniej korzystać z Signala).

Głównym źródłem informacji są natomiast dla mnie Feedly, Flipboard i Reddit. Ten ostatni jest zdecydowanie lepszą kopalnią ciekawostek niż Facebook, ponieważ użytkownik może dość precyzyjnie dobrać tematykę i zagadnienia, które go interesują. Po tym, jak odstawiłem społecznościówki, zacząłem z niego intensywniej korzystać.

Jednak na Reddicie nie tracę czasu na dyskusje. Nie publikuję informacji. Wyłącznie czytam to, co mnie interesuje. Nie chcę popełnić błędów, które sprawiły, że kiedyś Facebook i Twitter kradły mi tak wiele godzin tygodniowo.

Nie uruchamiam jednak tych aplikacji dla zabicia czasu, jak robiłem z Facebookiem i Twitterem. A jeśli są chwile, gdy mi się nudzi, a nie mam siły na coś więcej niż na leżenie na kanapie z iPadem w ręce, to uruchamiam aplikacje Duolingo lub Tinycards i uczę się języka hiszpańskiego. Polecam. Nie tylko do hiszpańskiego.



Usunąłem konta na Facebooku, Twitterze i Google+. Niczego nie żałuję

Wiele wskazuje na to, że pojawi się iPhone SE 2. Co już wiemy o nowym kompaktowym telefonie Apple’a?

$
0
0

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że doczekamy się niedługo nowego małego telefonu Apple’a. Kolejne przecieki wskazują, czym cechować będzie się iPhone SE 2.

Przez lata Apple wydawał nowe telefony raz do roku. Były one bezpośrednimi następcami poprzednich modeli. W ostatnim czasie portfolio smartfonów nieco się rozszerzyło. Już obok iPhone’a 5s zadebiutował tańszy iPhone 5c z plastikową obudową, aczkolwiek ta linia nie doczekała się nigdy rozwinięcia.

Pojawił się za to iPhone 6 z 4,7-calowym wyświetlaczem. Nie tylko był znacznie większy od 4-calowych modeli produkowanych przez poprzednie dwa lata, a w dodatku do oferty dołączył razem z nim iPhone 6 Plus z aż 5,5-calowym ekranem. Wielu klientów nadal trzymało się swoich iPhone’ów 5s ze względu na gabaryty.

Wydany ponad dwa lata temu iPhone SE był odpowiedzią Apple’a na potrzeby tych odbiorców.

Apple zaproponował odświeżony smartfon z 4-calowym ekranem o charakterystycznej kanciastej obudowie, ale podzespołami niemal tak dobrymi, jak w modelu sztandarowym. iPhone SE kosztował niewiele (jak na sprzęt Apple’a) a w dodatku pasowały do niego akcesoria wyprodukowane z myślą o iPhonie 5s.

iPhone SE zaczyna jednak trącić myszką, a następcy się jednak do teraz nie doczekał. W minionym roku obok iPhone’a 8 i iPhone’a 8 Plus pojawił się tylko niemal bezramkowy i najdroższy w historii iPhone X z 5,8-calowym ekranem - ale o gabarytach zbliżonych do wydanego dwa miesiące wcześniej 4,7-calowego telefonu.

https://twitter.com/VenyaGeskin1/status/987629167108902912

Nadal brakuje sprzętu o mniejszych wymiarach, a iPhone SE 2 mógłby wypełnić tę lukę.

Apple oczywiście nie potwierdza istnienia tego modelu iPhone’a. I nie zrobi tego bez poświęconej mu konferencji. Jeśli jednak wierzyć plotkom i doniesieniom, które dochodzą do nas z wielu różnych niezależnych źródeł, iPhone SE 2 - czy tam iPhone SE X - ma pojawić się na sklepowych półkach jeszcze w tym roku.

W sieci można znaleźć już wiele renderów, grafik koncepcyjnych, zdjęć rzekomych prototypów i nawet materiałów wideo, na których podobno przedstawiony jest iPhone SE 2. Wynika z nich, że w iPhonie SE 2 utrzymana zostanie charakterystyczna linia obudowy, która nadal się nie zestarzała w przeciwieństwie do iPhone’a 6.

iPhone SE 2 ma otrzymać nowości wprowadzone w zeszłorocznych iPhone’ach.

Na pierwszy rzut oka przypomina poprzednika, ale ma mieć szklane plecki. Dzięki temu użytkownicy będą mogli ładować go bezprzewodowo tak samo jak iPhone’a 8, iPhone’a 8 Plus i iPhone’a X. Napędzać ma go chip A11 Bionic. Jeśli chodzi o gniazdo minijack, tutaj już nie mam pewności, czy zniknie.

https://www.youtube.com/watch?v=_BH2G0oNyhk

Apple zrezygnował z niego w sztandarowych telefonach już w 2016 roku, ale niewykluczone, że zachowa port słuchawkowy w tańszym modelu, by mieć w ofercie cokolwiek dla klientów przywiązanych do swoich kablowych zestawów. Tego dowiemy się dopiero po (ewentualnej) premierze.

Kiedy iPhone SE 2 trafi do sprzedaży?

Zacznijmy od tego, że na razie nie wiadomo, czy w ogóle dołączy do oferty. Jeśli jednak plotki znają potwierdzenie w rzeczywistości, iPhone SE 2 może zostać oficjalnie zapowiedziany już podczas WWDC 2018. iPhone SE pojawił się w końcu w marcu 2016 roku, w połowie cyklu wydawniczego sztandarowych modeli.

Po jednej premierze trudno jednak mówić o trendzie, więc równie dobrze iPhone SE 2 może pojawić się w towarzystwie następców iPhone’a 8, iPhone’a 8 Plus i iPhone’a X lub w jakimkolwiek innym terminie. Apple w dodatku pracuje teraz nad kilkoma telefonami i trudno wyrokować, jaki będzie line-up na 2018 rok.



Wiele wskazuje na to, że pojawi się iPhone SE 2. Co już wiemy o nowym kompaktowym telefonie Apple’a?

Prezes Kurski chce, żebyś oglądał Mundial w Ultra HD. Właśnie złożono wniosek o koncesję dla TVP 4K

$
0
0

Telewizja Publiczna kontynuuje flirt ze standardem obrazu 4K. Po tym, jak publiczny nadawca kupił kilkanaście kamer 4K, złożono wniosek o koncesję dla kanału TVP 4K do KRRiT. W ofercie programu mają się znaleźć tegoroczne mecze Mistrzostw Świata w piłce nożnej.

Standard obrazu 4K staje się coraz popularniejszy. Zwłaszcza w obszarze gier wideo oraz internetowego VoD. Coraz więcej gospodarstw domowych wymienia odbiorniki na takie z wyświetlaczami UHD. W Polsce do 2021 roku ma być ich już 5 milionów. Naturalnym następstwem tego procesu są pytania o linearną telewizję z obrazem w standardzie 4K.

Na świecie istnieje już 125 kanałów nadających w formacie 4K. Dołączy do nich TVP 4K.

Większość kanałów 4K należy do nadawców programów przyrodniczych oraz audycji sportowych. W Polsce w formacie UHD programy nadaje na przykład Eleven Sports, które można oglądać w 4K za pośrednictwem Orange TV opartego na technologii szerokopasmowej IPTV. Dostosowany do telewizji UHD jest również nowy dekoder operatora satelitarnego nc+. Mowa o modelu UltraBox+, który testowaliśmy już na Spider’s Web.

Kolejnym kanałem z ultra wysoką rozdzielczością będzie TVP 4K. Jak podaje Satkurier, właśnie złożono wniosek o koncesję dla tego kanału do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Kierownictwo Telewizji Publicznej chce, aby oferta programowa nowego kanału była dostępna na Mundial w Rosji. Dzięki TVP 4K Polacy mają zobaczyć Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w Ultra High Definition w ponad połowie spotkań. Oczywiście o ile posiadają odpowiednie telewizory zdolne do wyświetlania obrazu w tak wysokiej jakości.

Problemem pozostaje dostępność TVP 4K. Nadawanie powszechną metodą naziemną jest jeszcze niemożliwe.

Chociaż Telewizja Publiczna rozpoczęła testy naziemnego 4K już w 2015 roku, data rozpoczęcia konsumenckiego wykorzystania DVB-T2 (standard naziemnej telewizji cyfrowej DVB-T drugiej generacji) został ustalony na 2022 rok. Do tego czasu rozwiązaniem dla linearnego UHD pozostaje sygnał z satelity (nc+) oraz połączenie internetowe (Orange TV).

To najprawdopodobniej klienci Orange TV z dostępem do światłowodu (ponad 50 tys gospodarstw domowych) jako pierwsi zyskają dostęp do TVP 4K, tak jak już teraz posiadają dostęp do Eleven Sports 1 realizującego część audycji w 4K. Telewizja Publiczna może się także porozumieć w tej sprawie z nc+. Alternatywnym rozwiązaniem jest strumieniowanie TVP 4K w Internecie, bezpośrednio do zainteresowanych konsumentów.



Prezes Kurski chce, żebyś oglądał Mundial w Ultra HD. Właśnie złożono wniosek o koncesję dla TVP 4K

Długopis odchodzi w zapomnienie. Coraz więcej podatników rozlicza PIT online

$
0
0

Pit online 2018

Jak rozliczaliście w tym roku PIT? Poszliście do urzędu? Zakleiliście kopertę i udaliście się na pocztę? Czy, jak coraz więcej osób, wysłaliście PIT online? 

Jeśli wybraliście opcję online należycie do stale rosnącej liczby Polaków, którzy się na to zdecydowali. Czasu do 30 kwietnia jest jeszcze sporo, a już wiadomo, że znów rekordowa liczba podatników zdecydowała się uregulować swoje rachunki z fiskusem za 2017 r. online.

Jak donosi Business Insider 9,9 mln osób wybrało już tę formę rozliczenia. To najwięcej w dotychczasowej historii, co zupełnie nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę, że tendencja wzrostowa utrzymuje się od lat. Rok temu w sumie skorzystało 9,7 mln podatników.

Wygodnie. Szybko. Bezpiecznie.

Coraz więcej rzeczy załatwiamy online. Uczymy się, rozmawiamy, robimy zakupy, czasami nawet pracujemy. Dlaczego nie mielibyśmy także z naszym państwem w sprawach podatkowych komunikować się przez internet.

Programów, które mają to umożliwić jest wiele. Jedne są mniej godne zaufania, inne bardziej. Ja z moją lekką paranoją korzystam tylko z oficjalnego rozwiązania, udostępnianego za darmo na stronie Ministerstwa Finansów. E-Deklaracje są naprawdę proste w obsłudze i nawet osoba, która panikuje na myśl o finansach i urzędzie skarbowym, jest w stanie sobie sprawnie poradzić z wypełnieniem wszystkiego. W dodatku po udanej operacji dostaje się urzędowe poświadczenie odbioru, które sygnalizuje, że wszystko poszło dobrze, misja zakończyła się sukcesem i można otworzyć szykowanego na tę okazję szampana. Ufff.

Jeszcze wygodniej. Jeszcze szybciej.

Ciekawie czy na popularność internetowej opcji wpłynęła możliwość skorzystania z PFR czyli Pre-Field tax Return. Ta usługa oferowana przez Ministerstwo Finansów jeszcze bardziej upraszcza całą operację automatycznie uzupełniając dane podatnika na podstawie danych, które zgromadziła od płatników i organów rentowych. W ten sposób wszystko niemal wypełnia się samo.

Jeśli jeszcze się nie rozliczyliście, to warto się pośpieszyć, bo zegara tyka. Termin mija w poniedziałek 30 kwietnia. Dziś i jutro urzędy będą otwarte nieco dłużej, żeby dać więcej czasu tym wszystkim, którzy jeszcze mają przed sobą tę wspaniałą przygodę.



Długopis odchodzi w zapomnienie. Coraz więcej podatników rozlicza PIT online

Snap nie przegapi żadnej okazji, żeby stracić pieniądze. Spectacles 2 wchodzą na rynek

$
0
0

Snap Spectacles 2

Spectacles 2 pojawiły się już na rynku i są w pełni gotowe na powtórzenie porażki poprzedniej generacji. 

Wyobrażam to sobie tak: Jest późny wieczór w biurze Snap Inc, czerwone promienie zachodzącego słońca malują barwne pasy na ścianach. W zaciszu swojego biura Evan Spiegel niespiesznie przegląda prognozy na 2018 r. Nagle jego twarz wykrzywia się. Ciało drętwieje ze zgrozy. Sprawdza wyliczenia drugi i trzeci raz. Dobrze zobaczył. Snapowi w 2018 r. pierwszy raz grozi rentowność.

Dalej sprawy toczą się szybko. Zarząd Snapa szuka jakiejś spektakularnej porażki, którą możnaby powtórzyć, żeby tylko utrzymać się pod powierzchnią. Spectacles wydają się odpowiedzią idealną, w końcu udało się dzięki nim stracić 40 mln dol. Projekt stworzenia nowej generacji okularów, których nikt nie chce nosić, zostaje zatwierdzony.

Trzeba uczciwie przyznać, że Spectacles 2 oferują więcej niż ich poprzednicy.

Pierwsza wersja produktu umożliwiała nagranie 10-sekundowego filmu, zsynchronizowanie okularów z telefonem i przesłanie swojego dzieła na Snapchata. Nadal będzie można to robić, ale teraz nasze produkcje zyskają jakość HD. Co więcej, okulary wzbogacono o możliwość robienia zdjęć, czyli coś, czego bardzo brakowało w pierwszej wersji.

Popracowano też nad jakością wykonania. Spectales 2 są odporne na wodę, co w okresie wakacyjnych zabaw na plaży, pomoście czy przy basenie jest naprawdę sensownym rozwiązaniem. Z wyglądu są łudząco podobne do poprzedników, choć Snap zapewnia, że wygodniejsze do noszenia i lżejsze. Dostępne są w trzech awangardowych kolorach — onyksu, rubinu i szafiru. W pierwszej generacji dostępne były czarne, czerwone albo niebieskie.

Niestety nowe funkcje kosztują. Zbyt niska cena mogłaby zresztą przyciągnąć klientów, a tego najwyraźniej nikt nie chce. Są więc też droższe niż poprzedni model. Na Polskiej stronie można już je zamówić za bagatela 729,99 zł.

Snap wypuścił pierwszą generację okularów w 2016 r. Zapowiadało się dobrze, to był gadżet, który mógł chwycić. Nie chwycił. Sprzedało tylko około 150 tys. egzemplarzy, czyli sporo mniej, niż wyprodukowano. Inwestowanie pieniędzy w drugą generację produktu, który się nie sprzedał, miałoby pewnie sens, gdyby cokolwiek na niebie i ziemi mówiło, że tym razem historia się nie powtórzy. Cóż, najwyraźniej z właścicielami Snapchata żyjemy pod innym niebem i stąpamy po innej ziemi.

https://youtu.be/Qpbyj-hz05s



Snap nie przegapi żadnej okazji, żeby stracić pieniądze. Spectacles 2 wchodzą na rynek

Frostpunk bije rekordy popularności. W niecałe 3 dni sprzedało się ćwierć miliona egzemplarzy polskiej gry

$
0
0

Frostpunk 11 bit studios screenshot

Frostpunk, najnowsza produkcja polskiego 11 bit Studios, bije rekordy popularności. W niecałe 3 dni sprzedało się już 250 tys. egzemplarzy tego tytułu.

I wcale mnie to nie dziwi. Gra jest świetna. Za sam pomysł stworzenia mrocznej wersji Settlersów w wiktoriańsko-steampunkowym świecie zmierzającym ku lodowej zagładzie 11 bit Studios zasługuje na jakąś nagrodę. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to momentami nie do końca czytelny interfejs, ale po kilku podejściach do głównej kampanii przestało mi to przeszkadzać.

Sprzedażowy sukces Frostpunka oznacza, że gra będzie dalej rozwijana.

frostpunk recenzja opinie 11 bit studios screenshot 52

Obiecał to sam CEO 11 bit Studios, Grzegorz Miechowski. Także jeśli ktoś już ukończył wszystkie 3 scenariusze, może spokojnie czekać na kolejne. Warszawskie studio obiecuje, że aktualizacje gry będą w pełni darmowe, co na pewno ucieszy wszystkich graczy.

Jestem też niezmiernie ciekaw, czy polscy deweloperzy planują rozbudować mechanikę Frostpunka. I wcale nie chodzi o to, że w aktualnej wersji jest ona w jakiś sposób wybrakowana. System dekretów prawnych jest po prostu na tyle intrygujący, że z chęcią zobaczyłbym go w o wiele bardziej rozbudowanej wersji.

Grze przydałoby się też kilka szlifów.

[caption id="attachment_691825" align="alignnone" width="1000"]frostpunk-pierwsze-wrazenia Jeśli zabraknie ci chleba, zawsze zostają igrzyska.[/caption]

Chciałbym zobaczyć też nieco przerobiony interfejs gry. Zarządzanie zaawansowanym technicznie miastem, w którym pracuje kilkaset osób i kilka automatonów, bywa czasem trudne do ogarnięcia. Gdyby pojawił się jakiś ogólny panel umożliwiający podgląd i zarządzanie wszystkimi "zakładami pracy" byłoby trochę lepiej. Niemniej jednak nie przeszkadza mi to na tyle, żeby nie wracać do tej gry z nowymi pomysłami na przetrwanie.

Bardzo chętnie zresztą zagrałbym w inny tytuł osadzony w tym uniwersum. Stworzony na potrzeby depresyjnego city-buildera świat okazał się być na tyle ciekawy, że bardzo chciałbym zagrać w nim w jakieś cRPG. Podejrzewam, że nie jestem w tym odosobniony.

A jeśli ktoś z was nadal zastanawia się, czy warto kupić Frostpunka, to polecam recenzję Piotrka. Grę można kupić za niecałe 100 zł i moim zdaniem naprawdę warto to zrobić.



Frostpunk bije rekordy popularności. W niecałe 3 dni sprzedało się ćwierć miliona egzemplarzy polskiej gry

Świat potrzebuje 6-kołowego Range Rovera

To musiało się tak skończyć. Facebook mówi “dość” promowaniu ONR i NOP

$
0
0

To musiało się tak skończyć. Facebook mówi "dość" promowaniu ONR i NOP

Profile NOP i ONR na Facebooku się już nie pojawią. Serwis uznał, że ich działalność jest tak szkodliwa, że organizacje są teraz tymi-których-imienia-nie-wolno-wymawiać. A w każdym razie nie w pochlebnym kontekście. 

Facebook od dawna zakazuje w Standardach Społeczności propagowania nienawiści. Do tej pory ten przepis odnosił się do konkretnych postów, wypowiedzi, memów, obrazków, czy jakiegokolwiek pojedynczego przewinienia. Do tej pory, bo platforma Zuckerberga poszła właśnie o krok dalej.  Propagowanie działalności i symboli Obozu Narodowo Radykalnego i Narodowego Odrodzenia Polski jest od teraz równoznaczne z propagowaniem nienawiści.

NOP i ONR na Facebooku propagowały nienawiść.

Za propagowanie nienawiści platforma społecznościowa uznaje atakowanie osób na podstawie tak zwanych cech chronionych, czyli rasy, przynależności etnicznej, narodowości, przynależności religijnej, orientacji seksualnej, płci, tożsamości płciowej, poważnej niepełnosprawności lub choroby.

Do propagowania zaliczają się wypowiedzi antysemickie i homofobiczne, ale także głoszenie wyższości jakiejś rasy albo narodowości nad inną.

To nie pierwszy ban w historii Obozu Narodowo Radykalnego. Pierwszy był w... 1934 r.

ONR nie miało najlepszego startu. 17 czerwca 1934 r., po trzech miesiącach od jego założenia, prezydent Mościcki zdelegalizował młodą jeszcze wtedy organizację. Serwis Zuckerberga dał ONR-owi i NOP-owi trochę więcej czasu i trochę więcej szans. Według Facebooka, zanim profile organizacji zostały usunięte, a ich imiona wyklęte na wieki, wysłano wiele ostrzeżeń i usunięto wiele pojedynczych treści łamiących regulamin. Mimo napomnień organizacje nie dostosowały swojego zachowania do Standardów Społeczności i dlatego platforma posunęła się do tak drastycznych kroków.

To pierwszy przypadek zastosowania takich ograniczeń w historii polskiego Facebooka i woda na młyn dla każdego, kto uważa, że prawica jest traktowana gorzej przez administrację mediów społecznościowych.

A może Facebook po prostu postanowił pomóc polskiemu rządowi i zaczął promować nowy projekt Ministerstwa Cyfryzacji?

Niedawno pisałam o tym, że w głowach urzędników narodził się wyjątkowo oryginalny pomysł powołania organu, który miałby pośredniczyć w rozwiązywaniu sporów między mediami społecznościowymi a obywatelami Polski. Co prawda, jak dowiedziała się Gazeta Wyborcza, organ ma rozpocząć działalność dopiero w czerwcu, ale dzięki działaniu Facebooka już teraz ma potężną grupę potencjalnych zainteresowanych swoimi usługami. Narodowcy wnioski piszą.



To musiało się tak skończyć. Facebook mówi “dość” promowaniu ONR i NOP

Zmiany na YouTube Kids. Rodzice dostaną więcej możliwości ochrony swoich dzieci przed patologią

$
0
0

YouTube Kids

Nadal powinieneś się bać, że twoje dziecko trafi na Spidermana napastującego Elsę, nawet na YouTube Kids. Ale możesz się bać mniej.

YouTube wprowadza zmiany w YouTube Kids, aplikacji przeznaczonej dla rodziców najmłodszych internautów. Pojawią się trzy nowe opcje, a raczej trzy nowe sposoby na selekcję materiałów dostępnych dla dzieci.

Czym jest YouTube Kids?

O tym, że YouTube bywa miejscem dziwnym, mrocznym i czasami mocno niepokojącym nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Niczym nieograniczony dostęp dziecka do YouTube'a to bardzo zły pomysł, który może skutkować pochłanianiem przez niego treści absolutnie nieprzeznaczonych dla najmłodszych. Dlatego właśnie 3 lata temu powstała aplikacja YouTube Kids. Ma pomóc rodzicom zapanować nad tym, co ich pociechy obejrzą w sieci.

Specjalne kolekcje, zaufane kanały i ograniczenie wyszukiwania.

W tym tygodniu zespół dziecięcego YouTube'a i spółka zacznie udostępniać rodzicom różnego rodzaju kolekcje zaufanych kanałów. Kanały mogą dotyczyć różnych tematów od sportu, przez muzykę, po naukę. Rodzice mogą wybrać konkretne kolekcje i udostępnić je do oglądania swoim pociechom. Równocześnie wprowadzona zostanie opcja zawężenia wyszukiwania w ramach platformy, tak żeby w wynikach pokazywały się jedynie filmy zatwierdzone przez zespół YouTube Kids.

Jeszcze w tym roku ma się też pojawić możliwość samodzielnego wybrania wszystkich kanałów i filmów, do których nasze dzieci będą miały dostęp.

Elsa Gate dotarła też na YouTube Kids.

Afera Elsa Gate wybuchła zeszłej jesieni. Nagłośniono wtedy, że na YouTubie i YouTubie Kids pojawiają się filmy w teorii skierowane do dzieci. Ich zawartość była jednak daleka od czegokolwiek, co chcielibyście pokazać jakiemukolwiek dziecku. Świnka Pepa pijąca wybielacz lub jedzona przez swojego tatę, Spiderman oddający mocz do wanny, w której kąpie się Elsa, Elsa obcinająca sobie język; rozumiecie, o co chodzi. Filmy unikały z powodzeniem wyłapania przez algorytmy i spokojnie sobie istniały na kanałach w teorii przeznaczonych dla dzieci.

YouTube wie, że nie wszystko da się wychwycić za pomocą algorytmu. Możliwość zablokowania treści niesprawdzonych i danie dostępu tylko do przejrzanych przez zespół filmów ma sens w wypadku dzieci, szczególnie w obliczu niezmierzonej kreatywności ludzi, którzy wrzucają filmy do internetu.



Zmiany na YouTube Kids. Rodzice dostaną więcej możliwości ochrony swoich dzieci przed patologią

Gadżety (nie tylko) na majówkę. Z tymi sprzętami wypoczynek będzie jeszcze bardziej udany

$
0
0

Wypasiony grill, hurtowe ilości karkówki i dobra pogoda to niemal wszystko, co jest potrzebne do zorganizowania udanej majówki. Jednak by wypoczynek był jeszcze lepszy, warto zaopatrzyć się w kilka przydatnych gadżetów. 

W Internecie roi się od poradników i katalogów, których autorzy polecają urządzenia, których nigdy nie widzieli na oczy. W tym krótkim poradniku polecam zaledwie kilka sprzętów, ale każdy z nich posiadałem i byłem z niego zadowolony. Uważam, że warto je kupić, ponieważ przydadzą się nie tylko podczas majówki, ale w trakcie trwania całego sezonu wakacyjnego, który rozpocznie się lada moment. Dlatego nawet jeżeli już gdzieś wyjeżdżacie, warto je zamówić i odebrać po powrocie.

Głośnik Bluetooth

Pierwszym sprzętem, który warto kupić z myślą o majówce, jest głośnik bezprzewodowy. Wybierając urządzenie tego typu należy zwracać uwagę nie tylko na jego jakość dźwięku. Ta rzeczywiście jest ważna, ale nie najważniejsza.

Głośniki Bluetooth to w końcu sprzęty służące przede wszystkim do odsłuchu muzyki poza domem - na plaży, przy ognisku lub po prostu podczas wyjazdu. Taki gadżet powinien sprawdzać się w każdych warunkach, a co za tym idzie, mieć wytrzymałą obudowę. Warto też wybrać model kosztujący mniej niż 500 zł, bo zaoferuje on najlepszy stosunek jakości do ceny.

Sam ostatnio kupowałem tego typu głośnik i wybrałem model Ultimate Ears Wonderboom kosztujący 299 zł. Jest to świetnie wykonany sprzęt, który jest nie tylko odporny na upadki i zalanie, ale może dryfować po powierzchni wody, jednocześnie grając. To fajny bajer, który może przydać się podczas imprezy w basenie. Kolejne istotne cechy tego sprzętu to kompaktowe wymiary, dobra jakość dźwięku, ogromna głośność, a także czas pracy wynoszący aż 10 godzin.

Powerbank

Kolejnym gadżetem, który warto kupić z myślą o wyjazdach, jest powerbank. Osobiście uważam, że warto wybrać model o pojemności 10 000 lub 20 000 mAh. Nie będzie on mały, ale pozwoli na kilkukrotne naładowanie telefonu. Należy także zwrócić uwagę na to, by wspierał szybkie ładowanie. Miłym dodatkiem będzie też obecność co najmniej dwóch portów USB, która pozwoli na ładowanie kilku urządzeń jednocześnie.

Wybranym przeze mnie powerbankiem jest A-Data PT100 za 49,99 zł. To model o pojemności 10 000 mAh, który spełnia wszystkie wymienione wyżej warunki. Mimo że jest bardzo tani, trudno mu coś zarzucić.

Klasyczny telefon

Jeżeli z kolei podczas majówki macie serdecznie dość Internetu, mediów społecznościowych oraz nawału informacji, warto rozważyć zaopatrzenie się w klasyczny telefon, który pozwala przede wszystkim na wykonywanie połączeń oraz odbieranie SMS-ów.

Sugerowałbym też kupno modelu wzmocnionego i wyposażonego w jak największy akumulator, który zapewni kilka lub nawet kilkanaście dni pracy bez dostępu do gniazdka. Dzięki temu nie będzie trzeba pamiętać o ładowaniu telefonu. Ba, będzie można w ogóle nie brać ładowarki, nawet na długi wyjazd.

Tutaj szczególnie polecam Hammera 3. To jeden z najciekawszych wzmacnianych telefonów dostępnych na rynku. Jest odporny na upadki oraz zalanie, a do tego ma ogromny akumulator o pojemności 2000 mAh, który zapewnia nawet dwa tygodnie pracy. Jest to sprzęt droższy od większości klasycznych telefonów, ale mimo to jest warty każdej złotówki. Korzystam z niego od ponad roku i nie wyobrażam sobie przesiadki na inny model.

Czytnik książek

Dni wolne to świetna okazja do nadrobienia zaległości w lekturach. Niestety, zawsze mam problem z wyborem ulubionej książki. Jeszcze kilka lat temu na dłuższy wyjazd zabierałem wiele opasłych tomów, z których każdy chciałem przeczytać. Ostatecznie zabierałem się za jeden lub… nie ruszałem żadnego. Po prostu przewoziłem książki z miejsca w miejsce.

Od jakiegoś czasu mam całą swoją biblioteczkę zawsze przy sobie i w ogóle mi to nie przeszkadza. To zasługa czytnika książek, poręcznego urządzenia, które mieści w sobie kilka tysięcy tomów. Jego obsługa jest banalnie prosta, zaś korzystanie z niego nie męczy wzroku, ponieważ jego ekran jest wykonany z elektronicznego papieru.

Moim zdaniem najlepszym czytnikiem książek na rynku jest Kindle Paperwhite 3 kosztujący 549 zł. Jest to model wyposażony we wbudowane podświetlenie, które ułatwia czytanie po zmroku. Jeżeli taka cena przekracza wasz budżet, zainwestujcie w podstawowy czytnik Kindle. Jest on pozbawiony podświetlenia, ale jego cena wynosi nieco ponad 300 zł zł.



Gadżety (nie tylko) na majówkę. Z tymi sprzętami wypoczynek będzie jeszcze bardziej udany

Znalazłem idealnego Battlefronta 2. Jest z 2005 r. i nie zagrasz w niego na PS4

$
0
0

W EA Star Wars: Battlefront II gra się przyjemniej niż podczas premiery, lecz w świadomości fanów Gwiezdnych wojen to Battlefront 2 z 2005 roku jest najlepszą sieciową produkcją kosmicznego uniwersum. Teraz tytuł na PC, PS2 i pierwszego Xboksa uruchomiłem w 4K, nie płacąc za niego ani złotówki.

Na rynku konsol wsteczna kompatybilność nie jest tak ważna jak katalog produkcji na wyłączność. Jednak gdy zobaczyłem, że Star Wars: Battlefront, Star Wars: Battlefront II oraz Star Wars: Jedi Outlast - Jedi Academy trafiają do katalogu wstecznej kompatybilności dla Xboksa One, od razu pognałem do piwnicy. Wyciągnąłem zakurzony karton, otworzyłem go i proszę. BF2 - jedna z niewielu gier na pierwszego Xboksa, jaką wciąż posiadam - znajdowała się w pudełku.

Gdy wkładałem 13-letnią płytę do napędu Xboksa One, nie dawałem sobie wielkich szans na powodzenie.

Ku mojemu zaskoczeniu, konsola przemieliła płytę, a następnie cyfrowa gra Star Wars: Battlefront 2 została przypisana do mojego konta Microsoft. Coś niesamowitego! Optyczny nośnik sprzed czasów powszechnego dostępu do Internetu zadziałał z nową konsolą, którą od premiery pierwszego Xboksa dzieli aż szesnaście lat. Mimo tego, Microsoft powiązał te dwa światy w jeden spójny ekosystem, a do pamięci konsoli już pobierała się kultowa produkcja.

Oczywiście o selektywnej wstecznej kompatybilności konsoli Xbox One z modelami Xbox 360 oraz Xbox wiedziałem od dłuższego czasu. Jednak czym innym jest być świadom możliwości sprzętu, czym innym samemu przeskoczyć 13 lat technologicznej historii, wkładając starą i zakurzoną płytę z czasów późnego dzieciństwa do napędu współczesnej konsoli. To w pewien sposób magiczne i rozczulające doświadczenie. Fakt, że mechanizm zadziałał tak płynnie i bezproblemowo jest godny największej pochwały.

Star Wars: Battlefront 2 na Xbox One X to coś więcej niż tylko prosta emulacja gry wideo sprzed lat.

Produkcja została dopasowana do współczesnych proporcji ekranu, doskonale wyglądając na nowoczesnym telewizorze. Zero czarnych pasków. Gdyby tego było mało, emulator upscaluje Star Wars: Battlefront 2 do jakości 4K. Różnica jest zauważalna gołym okiem. Konsolowy Battlefront 2 jeszcze nigdy, absolutnie nigdy nie był tak ostry oraz tak wyrazisty. Oczywiście emulowany format to nie to samo co natywne 4K we współczesnych grach dla XOX, ale efekt i tak robi naprawdę pozytywne wrażenie.

Areny w Star Wars: Battlefront 2 ładują się nieporównywalnie szybciej niż na pierwszym Xboksie. Gdyby tego było mało, produkcja wykorzystuje system Play-Link. Dzięki niemu można rozegrać konsolowe LAN Party z Battlefrontem na rozmaitych platformach Microsoftu. Kumpel grający na Xboksie, drugi na Xboksie 360, a trzeci na Xboksie One spotkają się na jednym lokalnym serwerze. Coś niesamowitego. Do tego dochodzi kanapowa kooperacja do czterech graczy przed jednym podzielonym ekranem.

Niestety, strzelaninie dla 64 graczy jednocześnie brakuje najważniejszego elementu…

Chodzi oczywiście o sieciową rozgrywkę, która nie jest wspierana. Na konsolach tryb multiplayer w Star Wars: Battlefront 2 jest wyłączony, co stanowi gigantyczną wadę produkcji. Jestem przekonany, że istnieje masa graczy, którzy chętnie pozostawiliby EA Star Wars: Battlefront II na rzecz kultowej produkcji z 2005 roku. Oczywiście w ten sposób sabotowano by własny produkt. Pewnie dlatego Disney - oficjalny dystrybutor Star Wars: Battlefront 2 - nie zapewnił sieciowego wsparcia dla Xboksa One.

Co ciekawe, rozgrywka multiplayer w Star Wars: Battlefront 2 jest możliwa na komputerach osobistych. Kupując sieciową strzelaninę z platformy GOG.com gracz dostaje edycję kompatybilną z prywatnymi serwerami założonymi przez użytkowników. Multiplayer w tej grze został ponownie otworzony w 2017 roku i działa po dziś dzień. Jeżeli więc chcielibyście wrócić do kosmicznej strzelaniny razem z grupą internetowych znajomych, GOG.com będzie ku temu odpowiednim miejscem. Niestety, Xbox już nie.

Nie cierpię banalnych frazesów w stylu „dawniej to były gry“, ale…

No nie mogę się oderwać od tego Battlefronta z pierwszego Xboksa. Nawet walka z botami jest przyjemna. Do tego relatywnie wymagająca, ponieważ na średnim poziomie trudności gracz musi ciągnąć całą stronę konfliktu ku wygranej. Towarzysze broni są jak dzieci we mgle, w przeciwieństwie do bardziej agresywnych i lepiej skoordynowanych oddziałów przeciwnika. Gracz musi się nieźle nabiegać, aby przejąć wszystkie punkty ma mapie mieszczącej 64 jednostki piechoty.

Star Wars: Battlefront 2 z 2005 roku jest mniej złożony, pozbawiony pięknych modeli postaci oraz wiarygodnych animacji, a i tak strzela mi się tutaj lepiej niż w najnowszej grze od EA. Wszystko rozbija się o tę mityczną grywalność, której w produkcji sprzed ponad dekady jest aż nadto. Strzelanie daje wielką frajdę. Tytuł ewidentnie ma coś pod triggerem, przez co pociąganie za spust to przyjemność sama w sobie. Trochę jak w Destiny, gdzie mechanizm ostrzału przy użyciu kontrolera dopracowano do perfekcji.

Zdaje się, że znalazłem swojego Battlefronta. Oczywiście nowej produkcji od DICE również będę dawał szansę z każdą kolejną wielką aktualizacją. Jednak już po kilkunastu minutach z grą we wstecznej kompatybilności dla Xboksa wiedziałem, kto zdobył moje serce. Star Wars: Battlefront 2 z 2005 roku może być brzydszy, bardziej chaotyczny i pozbawiony trybów wieloosobowych, ale i tak bawię się przy nim rewelacyjnie. Lepiej, niż przy produkcji EA.



Znalazłem idealnego Battlefronta 2. Jest z 2005 r. i nie zagrasz w niego na PS4

Motorola Moto G6 – pierwsze wrażenia

$
0
0

Moto G6 - Dostajemy czysty, szybki system, ładne wykonanie, szybkie ładowanie i zadowalającą wydajność. Motorola Moto G6 może zamieszać na średniej półce.

https://www.youtube.com/watch?v=BHPuwSr04RU



Motorola Moto G6 – pierwsze wrażenia

Nasze pszczoły mogą odetchnąć z ulgą. Unia zakazała stosowania zabójczych pestycydów

$
0
0

neonikotynoidy

Państwa członkowskie przyjęły dziś rezolucję o zakazie stosowania neonikotynidów w rolnictwie. Decyzja ta to dobra wiadomość dla europejskich pszczół.

Neonikotynoidami określa się grupę trzech pestycydów stosowanych w rolnictwie na terenie UE: imidaklopridu, klotianidyny i tiametoksamu. Powodem ich zakazu są badania przeprowadzone przez Europejski Urząd ds Bezpieczeństwa Żywności w lutym br. według których środki te mają bezpośredni związek z zespołem masowego ginięcia pszczoły miodnej (ang. Colony Collapse Disorder).

KE: CCD ma bezpośredni związek z pestycydami stosowanymi przez europejskich rolników.

Przepisy ograniczające użycie pestycydów z tej grupy obowiązują już od 2013 r. Teraz jednak neonikotynoidy będą mogły być stosowane tylko i wyłącznie w zamkniętych szklarniach. Za dalszym ograniczeniem ich stosowania głosowali przedstawiciele Niemiec, Estonii, Irlandii, Grecji, Hiszpanii, Francji, Włoch, Cypru, Luksemburga, Malty, Holandii, Austrii, Słowenii, Szwecji i Wielkiej Brytanii. Polska głosowała przeciwko zakazowi. Zdaniem naszych reprezentantów zakaz stosowania neonikotynidów wpłynie negatywnie na polską produkcję buraków.

Decyzja państw członkowskich na pewno cieszyć się będzie ogromnym poparciem społecznym. W tym roku petycję w sprawie zakazu neonikotynidów podpisało ponad 5 mln Europejczyków. Jest to niezmiernie pozytywna wiadomość - bez pszczół bowiem nasz cały ekosystem mógłby legnąć w gruzach. Niektórzy naukowcy twierdzą, że mógł być to ostatni moment na wprowadzenie tego zakazu. Przez ostatnie 25 lat w niektórych krajach członkowskich populacja pszczół miodnych i innych pożytecznych owadów zmalała o 75 proc.

Zakaz stosowania neonikotynoidów pomoże uratować populację europejskich pszczół.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, oficjalny zakaz używania nenikotynoidów w rolnictwie zostanie uchwalony w maju br. Przepis ten ma zacząć obowiązywać jeszcze w tym roku. Pomimo głosów sprzeciwu w tej sprawie, zakaz ten był jak najbardziej potrzebny. Szacuje się bowiem, że pszczoły odpowiadają za zapylanie ok. 90 proc. światowych upraw. Ich masowe wymieranie, spowodowane stosowaniem coraz mocniejszych pestycydów, prędzej czy później zakończyłoby się masową katastrofą.

Z badań Europejskiego Urzędu ds Bezpieczeństwa Żywności wynika, że neonikotynoidy mają negatywny wpływ na ośrodek nerwowy pszczół, co przekłada się na kłopoty z ich orientacją w terenie oraz utrudnioną komunikacją z rojem. Pestycydy z tej grupy obniżają też odporność owadów, przez co są one o wiele bardziej narażone na wszelkiego rodzaju wirusy, grzyby i pasożyty. Miejmy nadzieję, że zakaz stosowania tych środków przyczyni się do odbudowy populacji pszczół na terenie Unii Europejskiej.



Nasze pszczoły mogą odetchnąć z ulgą. Unia zakazała stosowania zabójczych pestycydów

Marcin Prokop i jego osiem elementów budujących markę osobistą

$
0
0

Akademia Zafirmowani.pl Alior Banku nie zwalnia w edukacji przedsiębiorców o najnowszych regułach prowadzenia działalności gospodarczej. Jednym z wykładowców jest Marcin Prokop, dziennikarz, kojarzony bardziej z lifestyle'owym działem tej profesji. Okazuje się, że jeden z najwyższych celebrytów w Polsce ma solidne przygotowanie i równie spore doświadczenie w biznesie.

Marcin Prokop zaczął swój wykład nietypowo. Przytoczył jedną z opinii internetowych w odpowiedzi na informację o jego udziale w Akademii Zafirmowani.pl. Autor komentarza poddawał w wątpliwość ekonomiczno-biznesowe przygotowanie prelegenta Prokopa, znanego mu jedynie z telewizji śniadaniowej. I on ma uczyć o marce osobistej? Jak to tak?

Dziennikarz, ale nie z wykształcenia.

Dziękuję za to pytanie. Sam bym je zadał - stwierdził dziennikarz.

Kolejne minuty poświęcił na przekonanie tak autora opinii, jak i licznych słuchaczy wykładu, że jednak jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Mimo że kojarzony w pierwszej kolejności z dziennikarstwem, jego wykształcenie nie ma nic wspólnego z tym zawodem. Ukończył bowiem finanse i bankowość w Wyższej Szkole Bankowości i Ubezpieczeń w Warszawie.

Po studiach kilka miesięcy pracował w jednym z banków, ale szybko zdecydował się spróbować własnych sił w biznesie. Jednym z jego pomysłów na działalność gospodarczą była produkcja witaminizowanego pokarmu dla łabędzi. Polegał on na robieniu nocą z czerstwego pieczywa małych kuleczek, a za dnia przekonywaniu, że zdrowszej i smaczniejszej karmy dla łabędzi po prostu nie ma.

Dzisiaj Marcin Prokop na koncie parę produkcji telewizyjnych, kilka wydanych książek. Był naczelnym m.in. Machiny i Przekroju. Jednym z jego wielu działań pobocznych jest Agencja Mówców Powerspeech.pl.

Marka osobista - z czym to się je?

To nie jest opowieść o tym, jak zrobić najlepszą stronę na Facebooku, czy jak ma wyglądać logo. To tak naprawdę są rzeczy trzeciorzędne. A najważniejsza jest baza. Tą jest zestaw cech, które chcemy w sobie rozwijać - taką definicję "marki osobistej" zaproponował Marcin Prokop.

Według dziennikarza, by móc to osiągnąć trzeba koniecznie spełniać kilka warunków, a dokładnie osiem.

Numer jeden - wiedza

Chyba nikt nie ma dzisiaj wątpliwości, że ilość informacji, którymi jesteśmy codziennie bombardowani, przekroczyła już dawno masę krytyczną. Treści użytecznej, faktycznie pogłębiającej naszą wiedzę jest tyle, co kot napłakał.

No to co robić? Przede wszystkim korzystać ze sprężyny: technologii, której geometryczny postęp - zdaniem Marcina Prokopa - postawi nas za chwilę przed obliczem kolejnej rewolucji przemysłowej.

W pogoni za krążkiem.

Kiedy zapytałem największego hokeistę wszechczasów, jakim dla wielu jest Wayne Gretzky, jaka jest tajemnica jego sukcesu, to usłyszałem, że on nigdy nie zastanawiał się, gdzie jest krążek. Za to starał się zawsze być tam, gdzie ten krążek będzie za dwie, trzy sekundy - przytoczył przykład Marcin Prokop.

Zdaniem dziennikarza podobnie jest z dzisiejszą technologią, z której jak nie będziemy korzystać, to zostaniemy na peronie, a pociąg kreujący przyszłość twego świata po prostu odjedzie.

Numer dwa - kreatywność

Drugim elementem budującym markę osobistą jest, zdaniem Marcina Prokopa, kreatywność, którą upatruje w działaniach pozbawionych lęku przed popełnieniem błędu.

Prokop podał przykład przytomności umysłu i kreatywności jednego z pracowników marketingu znanej polskiej producenta AGD. Na co dzień korzystał z aplikacji wyławiającej z sieciowej treści te informacje poświęcone firmie, w której jest zatrudniony.

Tak trafił na post w social mediach, w którym jedna mama chwali się zdjęciem tortu urodzinowego dla swojego 4-letniego synka. Tortem jest odkurzacz tej firmy, bo maluch przez swoje pierwsze lata właśnie przy dźwięku tego włączonego urządzenia najchętniej zasypiał.

W reakcji pracownik marketingu zaprosił mamę z chłopczykiem do firmy. Oprowadził ich, opowiedział wszystko i dał nowy odkurzacz. Odzew w sieci liczony był w dziesiątkach milionów reakcji - podsumował Marcin Prokop.

Kreatywność to też oczy szeroko otwarte i otwarta głowa. Wtedy można skutecznie i efektywnie wykorzystywać różne nadarzające się sytuację. Tak jak Alior Bank, którego jeden z oddziałów postanowił wynająć balkon pewnego konkretnego, warszawskiego mieszkania.

Niby nic, nawet może śmieszne, tyle że ów balkon był w tle widoku z dziewiątego piętra wieżowca, gdzie mieści się studio Dzień Dobry TVN. Operatorzy wili się jak w ukropie, ale i tak nie potrafili bankowego baneru wygonić z kadru.

Numer trzy - odwaga

Trochę każdy z nas lubi narzekać. Na los, życie w ogóle. Bo wtedy jakby lżej na sercu, a jeszcze jak się słyszy inne narzekania, to już samemu nie jest tak źle. A czy nam się to podoba, czy nie bardzo często bywa, że głównym reżyserem naszego losu jesteśmy my sami i budujemy go z niewykorzystanych okazji, z przespanych momentów.

Co może odwaga zdziałać w naszym życiu i budowaniu własnej marki najlepiej pokazuje przykład Heleny Norowicz, która przystaje na korytarzu teatralnym na propozycję duetu znanych polskich projektantów i ni stąd ni zowąd zostaje w wieku 80 lat modelką.

Z kontraktem z zagraniczną agencją i odwiedzając już topowe okładki światowej prasy modowej - zaznacza Marcin Prokop.

O tym, że nigdy nie jest za późno, że nie ma co się bać wyzwań kilkadziesiąt tysięcy ludzi, systematycznie przekonuje na swojej stronie na Facebooku i kanale na Youtubie Antoni Huczyński , ponad 90-letni były żołnierz AK.

Jak wnuk pokazuje mu swego czasu Internet, to dziadek nie chce tylko oglądać, ale też dawać do oglądania. Tak powstaje pomysł lekcji przedwojennego fitnessu, który okazał się strzałem w dziesiątkę.

Numer cztery - dla jednych zagrożenie, dla drugich szansa

Umiejętność zaplanowania szans tam, gdzie inni widzą zagrożenia - taką definicję wizji, jako kolejnego elementu budującego osobistą markę, zaproponował Marcin Prokop.

Tak jak w przypadku ekspansji producentów obuwia na rynku afrykańskim. Swoich marketingowców na Czarny Ląd wysłało kilku potentatów. Większość po powrocie stwierdziła, że tam nikt w butach nie chodzi i to rynek nie dla nich.

Ale jeden stwierdził odwrotnie: skoro nie chodzą w butach, to im je dajmy. I firma poszła tym tropem stawiając jednocześnie na kreatywność. Nie zaczęła sprzedawać w Afryce przychodzących pierwszych do myśli sandałów, czy jakiś kaloszy. Postawili na... lakierki dla szamanów.

Sami szamani poczuli się wygodnie i jeszcze bardziej nobilitowani. A inni? Lakierki szamana stały się obiektem pożądania wielu afrykańskich dusz. W efekcie marka tej firmy jest obecnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych na kontynencie na południu od Europy.

Numer pięć - potknąłeś się? To wstań i idź dalej

Okazuje się, że 97 proc. startupów kończy swój żywot zanim jeszcze na dobre go rozpocznie. Czemu? Samych pomysłów już mamy nadprodukcję. Problemem jest ich egzekucja. - przekonuje Marcin Prokop.

I trudno się nie zgodzić. Chyba każdy z nas miał taki plan w życiu, z którego zrezygnował już po pierwszym niepowodzeniu. Porwała nas owszem jak najbardziej wizja. Zakochaliśmy się w niej. Ale już w drodze do niej prowadzącej nie za bardzo.

Wytrwałość popłaca - to oczywista oczywistość.

Sytuacja fińskiego producenta gier Rovio po wypuszczeniu na rynek swoich 51 propozycji nie była najlepsza. A dokładnie tak zła, że na zarządzie zaczęto rozważać rozpoczęcie procesu likwidacji. I jakby na pożegnanie postanowili zrobić ostatnią grę, w której udowodnią wszystkim, że potrafią się jednak dobrze bawić.

Dzisiaj Angry Birds jest najczęściej ściąganą aplikacją rozrywkową wszechczasów. Rzecz jasna o likwidacji firmy nie ma mowy.

Sześć lat równa się 720 tysięcy klatek.

Nikt chyba nie mógł lepiej zareklamować wytrwałości zwieńczonej sukcesem, jak szkocki fotograf Alan McFadyen, który przez sześć lat po kilka godzin dziennie czatował w krzakach dla jednego ujęcia, jednej fotografii.

W tym czasie wykonał w sumie 720 tysięcy klatek dla tej jednej, o której usłyszał cały świat - mówi Marcin Prokop.

Numer sześć - nie wstydź się porażek

Od dziecka uważamy, że porażka to powód do wstydu. Tak jest od czasu, kiery do naszych rąk wracała klasówka pokreślona na czerwono przez nauczyciela. Nigdy nie wróciła z zielonymi akcentami tego, co dobre.

Tymczasem porażki i mówienie o nich jest niezłym narzędziem diagnozy. Wiedzą o tym uczestnicy - kadra zarządzająca - cyklu eventów Fuckup Night. Ci ludzie wychodzą na scenę i dzielą się z innymi tym, co im nie wyszło, gdzie się nie powiodło. To pomaga na sprawę spojrzeć z innej strony, dostrzec błędy - przekonuje Marcin Prokop.

Numer siedem - ambicja i presja mogą szkodzić

Ambicja bywa destrukcyjna. Niestety, przekonują się o tym dobrze w Korei Południowej, gdzie w 2012 r. Marcinowi Prokopowi udało się porozmawiać z liderem formacji Psy, która wykreowała przebój Gangnam Style.

Piosenka staje się globalnym hitem. Zajmuje w pewnym momencie 2. miejsce na legendarnej amerykańskiej liście przebojów tworzonej przez muzyczny tygodnik Billboard..

Mimo że nigdy wcześniej utwór muzyczny made in Korea Płd. nie zrobił takiej furory na świecie, na miejscu nie brakuje opinii, że to ciągle mało.

A czemu nie 1. miejsce na liście Billboard - wspomina Prokop.

Numer osiem - nie zapomnij o sobie!

W Korei Południowej panuje powszechna ambicja. Koreańczycy bardzo dużo piją alkoholu, są w światowej czołówce. Podobnie jest z samobójstwami. Nie wytrzymują tego. Tylko tak widzą możliwość zrzucenia codziennej frustracji - tłumaczy Marcin Prokop.

To proste i oczywiste przełożenie. Tym większą mamy szanse na trwały sukces, jeśli oprócz wielu innych rzeczy nie będziemy też zapominać o własnej higienie, rozumianej jako dbaniu o własny komfort i odpoczynek. Bez tego w końcu nie jesteśmy w stanie pomóc innym, dać czegoś od siebie.

I jeszcze tylko podstawowe spoiwo: pasja.

Pasją Marcina Prokopa są m.in. wyścigi samochodowe. W kilku wziął już udział, a pewnie jeszcze więcej przed nim. Na jednym poznał Krystiana Korzeniowskiego.

Chłopak z Bielska-Białej godzinami grał na symulatorze wyścigowym. Tak poznał na pamięć wszystkie najsłynniejsze tory świata. Był dobry, naprawdę dobry. Na tyle, że kiedy do salonu gier, gdzie Krystian wykręcał kolejne rekordowe kółka, wszedł jeden z szefów Volkswagena, to padła propozycja, która zmieniła całe życie młodego bielszczanina.

Na symulatorze był tak szybki, że obserwujący go niespodziewany gość zaproponował mu spróbowanie swoich sił w realu, oczywiście w barwach Volkswagena. I tak zaczęła się niesamowita przygoda z wygranymi wyścigami przez Krystiana, która trwa do dzisiaj - twierdzi Marcin Prokop.

Marka osobista to sztuka dzielenia się sobą.

Na koniec wykładu dziennikarz przytoczył historię Alessandro Zanardiego, utalentowanego kierowcy Formuły 1, który uległ bardzo poważnemu wypadkowi na torze. Przeżył, ale amputacja obu nóg niestety była konieczna.

Pierwszym pytaniem po przebudzeniu po operacji Alessandro było: kiedy będzie mógł się znowu ścigać. Na słowa lekarza, że nigdy, bo nie ma nóg, od razu dopytywał o protezy. A jak usłyszał, że takich nie ma, to stwierdził, że w takim razie trzeba je stworzyć.

Wsiąkł w temat całkowicie. Dzięki stworzonym protezom znowu się ścigał i znalazł nową pasję: parakolarstwo. W tej dyscyplinie na paraolimpiadzie w 2012 roku zdobył dwa złote medale. Ale założył też fundację, która kupuje protezy dla dzieci po wypadkach. Bo marka osobista to też umiejętność dzielenia się sobą. Nie można budować jej tylko dla siebie, ale też żeby dawać energię, inspirację, nadzieję innym - nie ma co do tego wątpliwości Marcin Prokop.

Wykład Marcina Prokopa odbył się w ramach szkolenia z cyklu Akademii Zafirmowani.pl pn. "Budowanie marki osobistej dźwignią rozwoju Twojego biznesu", które zorganizowano w Hotel Park Inn by Radisson w Krakowie.

ZapiszZapisz



Marcin Prokop i jego osiem elementów budujących markę osobistą

Trudno w to uwierzyć, ale istnieją smartfony, które zostały zaktualizowane do Androida Oreo

$
0
0

android

Android 8.0 został zaprezentowany po raz pierwszy rok temu w marcu, a w sierpniu jego gotowa edycja trafiła na pierwsze urządzenia. Nadal jednak wiele sprzętów nie otrzymało aktualizacji do Oreo. Sprawdzamy, które modele faktycznie mogą skorzystać z nowości.

Google co roku prezentuje nowe wersje swojego systemu operacyjnego, ale mało kto może się nimi cieszyć. Producenci sprzętów nie kwapią się, by przygotowywać uaktualnienia. Jest to czasochłonne i generuje koszty. W rezultacie fragmentacja Androida jest sporym problemem.

Android 8.0 Oreo - ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.

Zaledwie kilka procent sprzętów będących obecnie w użyciu ma zainstalowaną nową wersję systemu Google’a dla smartfonów i tabletów. Nie jest to jednak wina użytkowników, tylko dostawców sprzętu. Swoje za uszami mają też operatorzy, którzy muszą zatwierdzić oprogramowanie do brandowanych urządzeń.

Na szczęście nie w każdym przypadku, by skorzystać z aktualnej wersji systemu, trzeba udać się do sklepu po nowy model telefonu i to taki z wyższej półki. Przyglądamy się ofercie najważniejszych producentów i sprawdzamy, na których z popularnych telefonów można zainstalować Androida 8.0 Oreo.

Co nowego w Androidzie?

Google w zeszłorocznym wydaniu nie wprowadził żadnych przełomowych nowości. Warte wzmianki są: nowy mechanizm automatycznego uzupełniania haseł, systemowy tryb picture-in-picture, zupełnie nowe emoji, kropki przy ikonie aplikacji sygnalizujących nieprzeczytane powiadomienia i mechanizm Instant Apps. Oprócz tego Android 8.0 wnosi sporo nowości pod maską.

Czytaj też:

Nowe wersje trafiają najpierw na sprzęty prosto od Google’a (rodziny Nexus, Pixel). Potem na topowe sprzęty wiodących producentów. Później przychodzi pora na wybrane urządzenia z dolnej i ze średniej półki. Tak naprawdę jednak nie ma reguły co do tego, które sprzęty dostaną aktualizację. Przygotowaliśmy listę, na której wyszczególniono modele, które doczekały się aktualizacji lub powinny dostać ją niedługo.

Android Oreo - Google Nexus i Pixel

  • smartfon Nexus 5X;
  • smartfon Nexus 6P;
  • odtwarzacz Nexus Player;
  • tablet Pixel C;
  • smartfon Pixel;
  • smartfon Pixel XL.

Android Oreo - Samsung

  • Galaxy S9 (fabrycznie zainstalowany);
  • Galaxy S9 Plus (fabrycznie zainstalowany);
  • Galaxy S8 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy S8 Plus (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy Note 8 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy A7 2017 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy A5 2017 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy A3 2017 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy S8 Active (aktualizacja rozpoczęta);
  • Galaxy S7 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Galaxy S7 Edge (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Galaxy A8 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Galaxy A8 Plus (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - Huawei

  • Huawei P20 (fabrycznie zainstalowany);
  • Huawei P20 Pro (fabrycznie zainstalowany);
  • Huawei P20 Lite (fabrycznie zainstalowany);
  • Huawei P10 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Huawei P10 Plus (aktualizacja rozpoczęta);
  • Huawei P10 Lite (aktualizacja rozpoczęta);
  • Huawei P9 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Huawei P9 Plus (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Huawei P9 Lite (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Huawei Mate 10 (fabrycznie zainstalowany);
  • Huawei Mate 9 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Huawei Mate 9 Pro (aktualizacja rozpoczęta);
  • Huawei Mate 8 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Huawei Mate S (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - Honor

  • Honor V10 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Honor 9 (aktualizacja rozpoczęta)
  • Honor 9 Lite (fabrycznie zainstalowany);
  • Honor 8 Pro (aktualizacja rozpoczęta);
  • Honor 8 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Honor 7X (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Honor 6X (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - LG

  • LG V30 (aktualizacja rozpoczęta);
  • LG V20 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • LG G6 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • LG G5 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - Sony

  • Xperia XZ2 (fabrycznie zainstalowany);
  • Xperia XZ2 Compact (fabrycznie zainstalowany);
  • Xperia XA2 (fabrycznie zainstalowany);
  • Xperia XA2 Ultra (fabrycznie zainstalowany);
  • Xperia XZ1 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XZ1 Compact (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XZ (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XZ Premium (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XZs (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XA1 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XA1 Plus (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia XA1 Ultra (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia X Performance (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia X Compact (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xperia X (aktualizacja rozpoczęta).

Android Oreo - Motorola

  • Moto X4 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Moto Z (aktualizacja rozpoczęta);
  • Moto Z Play (aktualizacja rozpoczęta);
  • Moto Z2 Force (aktualizacja rozpoczęta);
  • Moto Z2 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Moto Z2 Play (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - HTC

  • HTC 10 (aktualizacja rozpoczęta);
  • HTC U11 (aktualizacja rozpoczęta);
  • HTC U11 Life (aktualizacja rozpoczęta);
  • HTC U Ultra (aktualizacja rozpoczęta).

Android Oreo - Nokia (HMD)

  • Nokia 8 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Nokia 7 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Nokia 6 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Nokia 5 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Nokia 3 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Nokia 2 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - Asus

  • Asus ZenFone 3 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Asus ZenFone 4 (aktualizacja rozpoczęta).

Android Oreo - Xiaomi

  • Xiaomi Mi 6 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xiaomi Mi Mix 2 (aktualizacja rozpoczęta);
  • Xiaomi Mi A1 (aktualizacja rozpoczęta).
  • Xiaomi Mi 5 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Xiaomi Mi Mix (jeszcze niedostępny, ale spodziewany);
  • Xiaomi Mi Note 2 (jeszcze niedostępny, ale spodziewany).

Android Oreo - OnePlus

  • OnePlus 3 (aktualizacja rozpoczęta);
  • OnePlus 3T (aktualizacja rozpoczęta);
  • OnePlus 5 (aktualizacja rozpoczęta);
  • OnePlus 5T (aktualizacja rozpoczęta).

Jeśli wiecie o telefonie, który da się zaktualizować do Androida 8.0, ale nie ma go na liście, koniecznie dajcie znać w komentarzach. Pamiętajcie też, że nawet jeśli na dany model smartfona uaktualnienie zostało przygotowane, może ono nie być jeszcze dostępne na każdym egzemplarzu.



Trudno w to uwierzyć, ale istnieją smartfony, które zostały zaktualizowane do Androida Oreo

Motoblender 8, czyli subiektywny przegląd niusów motoryzacyjnych

Trzy najlepsze gry poprzedniej dekady w mega promocji. GTA III, Vice City i San Andreas kupisz teraz za… 26 zł

$
0
0

Idealna okazja dla fanów retro-grania. Za 26 zł możemy powrócić do starszych odsłon Grand Theft Auto: III, Vice City i San Andreas.

Jeśli tęsknicie za kanciastymi modelami postaci, godzinami świetnej ścieżki dźwiękowej, klimatycznymi misjami i rozróbą na ulicach wirtualnych metropolii - mam dla was dobrą wiadomość. Brytyjski oddział sklepu Gamesplanet ogłosił promocję na zestaw trzech części GTA.

Tylko przez weekend można je kupić za 5,55 funta, czyli nieco ponad 26 zł.

Nie przypominam sobie ostatnio oferty, która za tak niewiele dawałaby tyle godzin doskonałej rozrywki.

[caption id="attachment_725253" align="aligncenter" width="400"]gta Okładka zestawu: GTA III, GTA Vice City, GTA San Andreas.[/caption]

Każdy z tych tytułów wprowadził do świata gier wiele innowacji. Trójka przeniosła sanboksa w świat 3D, Vice City dodało wciągającą, wielowątkową fabułę, a San Andreas ogromny świat, które przemierzało się godzinami, wciąż odnajdując ukryte znajdźki i easter eggi.

Większość osób rozpoczynających swoją przygodę z komputerami i konsolami na początku obecnego wieku zapewne stawia wszystkie trzy odsłony bardzo wysoko w swoim osobistym rankingu gier. Dziś dochodzi do tego jeszcze nostalgia za czasami, kiedy wystarczyło wrócić ze szkoły i aż do późnych godzin nocnych można było podkładać bomby na budowie za pomocą mini-helikoptera czy ścigać ten przeklęty pociąg.

Sam jestem pewien, że gdybym dziś miał poprowadzić samochód zaparkowany przed klubem Malibu czy na Groove Street, to bez zaglądania na mapę dotarłbym do sąsiedniego miasta. Tak bardzo lokacje zapadły mi w pamięć. Trzeba jednak dodać, że grafika i mechanika bardzo się już zestarzały, ale przecież to nie te elementy przyciągały nas kiedyś swoją magią.

Byłbym w siódmym niebie gdyby Rockstar zdecydował się na pełnoprawny remaster, a nie tylko przenoszenie swoich marek na urządzenia mobilne.



Trzy najlepsze gry poprzedniej dekady w mega promocji. GTA III, Vice City i San Andreas kupisz teraz za… 26 zł
Viewing all 23108 articles
Browse latest View live