Quantcast
Channel: Spider's Web
Viewing all 23108 articles
Browse latest View live

Inteligentny dom bez kucia ścian. Fibaro stworzyło Chromecasta dla sprzętów domowych

$
0
0

Nowoczesny dom to nie jest już tylko futyrystyczna wizja z Jetsonów

Od kilku lat coraz więcej mówi się o Internecie rzeczy. Dla niezorientowanych w temacie: jest to grupa rozwiązań, która ma połączyć w jedną sieć wszystkie możliwe przedmioty. Będą one wymieniać między sobą informację i współpracować po to, by żyło się nam wygodniej lub taniej.

Przykładowo: jeżeli czujnik ruchu wykryje, że nikogo nie ma w domu i żaden domownik nie znajduje się w jego pobliżu, "poprosi" termostat o obniżenie temperatury i tym samym obniży zużycie energii, co przełoży się na wysokość rachunków. Jeżeli będziemy zbliżać się do domu lub nadejdzie pora, o której rodzina wraca do domu, temperatura wróci do normy. W dodatku zależnie kto pierwszy pojawi się w domu, przywita go jego ulubiona muzyka i wybrana scena świetlna.

Część z tych rozwiązań jest bardzo przydatna, wygodna lub po prostu gadżeciarska. Mogę one obniżyć nasze codzienne koszty życia, sprawić, że będziemy się czuli w domu lepiej lub po prostu wszystko za nas robić. Najważniejsze jest, że dzięki Internetowi rzeczy będziemy mogli zaprogramować swój dom lub mieszkanie i tym samym w pełni dostosować je do swoich potrzeb.

I żeby nie było, nie jest to pieśń przyszłości.

Sam jestem na etapie wykańczania mieszkania. Gdy odbierałem lokal, deweloper zrobił mi prezent i zostawił karton, łącznie kilkanaście urządzeń Fibaro. Miły prezent o wartości kilku tysięcy złotych. Ja wiem, że przy cenie mieszkania w Warszawie to jest nic, no ale sami rozumiecie, liczy się gest. W każdym razie dostałem tyle tych zabawek, że prawdopodobnie dokupię sobie drugie tyle, stworzę ten słynny system inteligentnego domu i napiszę wam, czy to się sprawdza, ile kosztuje i czy rzeczywiście warto wydać na to pieniądze.

UBS 2 od Fibaro to taki Chromecast Audio, tylko dla domów.

Mój przypadek jest jednak bardzo prosty, wręcz idealny z perspektywy firmy zajmującej się tematyką Smart Home. Mam zupełnie nowe mieszkanie, w którym nie ma nic. Moje cztery ściany są jak glina, z której można ulepić wszystko. Można tam bez problemu wstawić każdy możliwy system, a ja za niego po prostu zapłacę i będę z niego zadowolony. Lub nie.

W o wiele gorszej sytuacji są posiadacze starszych nieruchomości. Często są one wyposażone w termostaty, alarmy i inne urządzenia potrzebne w domu, tylko w starszej wersji, bez łączności internetowej. I choć Internet rzeczy jest bardzo przydatnym rozwiązaniem, to wiele osób może tego nie rozumieć i nie chcieć dopłacać do lepszej wersji urządzenia, które już mają. I ja to szanuję, bo sam jestem z natury skąpcem.

Fibaro ma rozwiązanie tego problemu.

Firma na targach Securex zapowiedziała nowe urządzenie o nazwie UBS 2. Będzie ono w stanie ożywić starsze sprzęty, a konkretnie umożliwi ich zdalne włączanie, wyłączanie oraz sterowanie nimi. Sprawi, że będzie można podłączyć je do Internetu oraz uczynić z nich części pełnoprawnego systemu inteligentnego domu. W praktyce oznacza to, że użytkownik może np. sterować domowym alarmem, piecem lub odczytywać stan czujników wilgotności z poziomu telefonu. Za jego pomocą można też podłączyć do sieci stary amplituner.

UBS 2 jest w stanie sterować urządzeniami za pomocą dwóch wyjść bezpotencjałowych oraz odczytywać stan czujników binarnych (przekazujących informacje w trybie zero-jedynkowym) lub pracujących w trybie 0-10V. Umożliwia także pomiar temperatury z 6 zewnętrznych czujników oraz maspecjalne zabezpieczenia przed skutkami niewłaściwej instalacji. Premiera UBS 2 przewidziana jest na trzeci kwartał 2018.

Jeżeli nadal nie rozumiecie, o co chodzi, przypomnijcie sobie Chromecast Audio od Google. Pozwalał on stworzyć z najzwyklejszych głośników sprzęty bezprzewodowe, wykorzystujące łączność Wi-Fi. UBS 2 jest właśnie takim Chromecastem, ale dla sprzętów domowych. Może je w pełni wprowadzić w XXI wiek.



Inteligentny dom bez kucia ścian. Fibaro stworzyło Chromecasta dla sprzętów domowych

Wielkie zmiany w Spotify. Nowa aplikacja i jeszcze więcej za darmo

$
0
0

Jeśli do tej pory nie wykupiłeś jeszcze abonamentu na Spotify i korzystałeś z jego darmowej wersji - od dziś masz sporo powodów do radości. Popularny serwis streamingowy znacząco zmienił to, jak wygląda i działa jego bezpłatna odsłona. 

Koniec z zupełnie losowym słuchaniem muzyki z telefonu przy bezpłatnej wersji Spotify.

https://youtu.be/V5wPEUdrJ2Q

Koniec też z nieco już przestarzałym wyglądem aplikacji. Teraz cały interfejs, szczególnie ekranu głównego, został przemodelowany, uproszczony i opiera się przede wszystkim na dużych grafikach i okładkach albumów.

Najważniejszą nowością jest jednak 15 specjalnie przygotowanych playlist Na życzenie, na których znaleźć się mają zarówno nowe, jak i starsze utwory. Każda z nich dostosowana będzie - przynajmniej w teorii - pod nasz gust, w zależności od tego, czego słuchaliśmy do tej pory. Wśród nich trafimy zarówno na playlisty stworzone ogólnie przez Spotify, jak i te złożone specjalnie dla nas - np. Odkryj w tym tygodniu.

W obrębie tych playlist nie istnieją limity.

Dopóki słuchamy muzyki z jednej z podsuniętych przez Spotify playlist, nie dotyczą nas standardowe ograniczenia dla użytkowników, którzy nie wykupili wersji płatnej. Możemy przełączać się pomiędzy utworami, wybierać konkretnie te, które nas interesują i tak dalej. Nie ma żadnego limitu kliknięć i możemy poczuć się niemal tak, jakbyśmy opłacali abonament.

https://youtu.be/y5gk9QAqtQs

Niestety tylko do pewnego momentu - poza playlistami Spotify wszystkie limitu obowiązują nadal. Tak samo zachowane zostaną odtwarzane pomiędzy utworami reklamy.

Co jeszcze nowego w Spotify za darmo?

Serwis streamingowy przygotował szereg innych nowości, pomagających lepiej dostosować do naszych gustów proponowane listy odtwarzania.

https://youtu.be/bhyZa1dlZE4

Łatwiej będzie chociażby przekazać Spotify, jaka muzyka nas interesuje. Przy zakładaniu konta serwis poprosi nas o wybranie ulubionych artystów, i na bazie tych informacji będzie tworzył późniejsze sugerowane playlisty. Te mają być dostępne w nowej wersji aplikacji bezpośrednio z poziomu ekranu głównego. Muzyczne rekomendacje będą też bazować na kliknięciach w nowe przyciski Lubię to oraz Ukryj. 

Dodatkowo użytkownicy Spotify mają otrzymać dostęp do funkcji oszczędzania danych, która ograniczy zużycie naszego pakietu podczas słuchania muzyki poza zasięgiem WiFi.

Odświeżona wersja aplikacji Spotify, wraz ze wszystkimi nowościami, powinna trafić na smartfony z iOS i Androidem w ciągu najbliższych tygodni. Przekonamy się wtedy, czy oddanie większej ilości muzyki za darmo sprawi, że więcej osób sięgnie po płatną wersję serwisu.



Wielkie zmiany w Spotify. Nowa aplikacja i jeszcze więcej za darmo

Twój samochód twoim paczkomatem. Amazon rozpoczął doręczanie przesyłek wprost do bagażnika

$
0
0

Amazon dostarczy paczki do samochodu z Amazon Key

Co to jest — ma kierownicę, cztery koła, bagażnik, silnik i masz na to prawo jazdy? Według Amazonu: potencjalny paczkomat. 

Nikt nie lubi czekać na kuriera. Trzeba na niego czekać godzinami, a i tak przyjeżdża zawsze wtedy, kiedy na sekundkę wyjdziesz do sklepu, to jedno z uniwersalnych praw zdalnych zakupów. Amazon chce nas jednak przekonać, że tak być nie musi i czasy wyczekiwania na paczkę z nosem przyklejonym do szyby powoli odchodzą w przeszłość. Firma startuje z usługą, dzięki której zamiast do domu klienta, kurierzy będą dostarczać przesyłki do jego samochodu. Na razie tylko w Stanach Zjednoczonych.

Amazon Key otwiera już domy i samochody.

Amazon wystartował rok temu z usługą Amazon Key, która umożliwia dostarczenie paczki bezpośrednio do domu danej osoby, nawet jeśli jej tam nie ma. Kurier, który dostaje jednorazowy dostęp do zamka, wchodzi, zostawia paczkę w przedpokoju i wychodzi. Problem z tym rozwiązaniem jest oczywisty. Mało kto czuje się komfortowo z obcymi wchodzącymi samopas do jego domu. Co innego z otwieraniem samochodu.

Nowa usługa, która właśnie ruszyła w 37 miastach Stanów Zjednoczonych, jest banalne prosta w obsłudze. Po zrobieniu zakupów na Amazonie trzeba po prostu wybrać, gdzie chce się odebrać zakupy i określić opcję dostarczenia paczki jako „do samochodu". W dniu dostawy w wyznaczonych godzinach do zaparkowanego w okolicy podanego adresu pojazdu podejdzie kurier. Znajdzie auto, otworzy je za pomocą jednorazowego kodu, zeskanuje paczkę, włoży ją do bagażnika i zamknie za sobą samochód, a klient zostanie o tym niezwłocznie powiadomiony.

Trzeba spełnić sporo wymagań, żeby dostać paczkę do bagażnika.

Do tej pory umowy na wykorzystanie tego systemu podpisały z Amazonem tylko dwa koncerny — Volvo i General Motors. W związku z tym oferta dotyczy tylko ich aut i to w tych wyprodukowanych najwcześniej w 2015 r. Co więcej, żeby z niej skorzystać, trzeba mieć wykupioną subskrypcję Amazon Prime oraz parkować w jednym z 37 miast Stanów Zjednoczonych, w których ta usługa jest dostępna. Zalew doręczeń do samochodu raczej więc firmie nie grozi.

Co ciekawe, w całym tym układzie to Volvo jest bardziej doświadczoną stroną. Z możliwości dostarczania przesyłek do samochodów posiadacze aut tej marki korzystają już w krajach nordyckich i Szwajcarii w ramach Volvo On Call.



Twój samochód twoim paczkomatem. Amazon rozpoczął doręczanie przesyłek wprost do bagażnika

Detroit: Become Human będzie najlepszą grą twórców Heavy Rain. Mam pięć powodów, żeby tak sądzić

$
0
0

Gdy rozsunęły się drzwi windy, na 38 poziomie Warsaw Spire przywitał mnie android. Szybki rzut oka pozwolił stwierdzić, że to ten sam model, który będzie hitem sprzedażowym w 2038 roku. Obowiązki domowe, sekretarka, asystent - typowy wachlarz umiejętności dla klientów indywidualnych. Blaszak o ciele atrakcyjnej kobiety zaprowadził mnie do stanowiska, przy którym mogłem spędzić kilka długich godzin z Detroit: Become Human.

Nie to, żebym sam nie trafił. Pomoc androida była zbyteczna, ponieważ sala z konsolami PlayStation 4 wyróżniała się na tle powierzchni biurowej. W centralnym miejscu pomieszczenia stał Adam Williams – scenarzysta, który przyjechał do Polski ze studia Quantic Dreams. Williams tłumaczył, dlaczego ich nowy projekt jest inny, lepszy i ciekawszy od pozostałych. Na PS4 znajdował się kod gry, który nie został prezentowany nigdy wcześniej. Łącznie kilka pierwszych rozdziałów, które można rozegrać jeden po drugim.

[caption id="attachment_722730" align="aligncenter" width="2048"] Taki android przywitał mnie na 38 piętrze wieżowca. Świeżo wyjęty z pudełka[/caption]

Przy Detroit: Become Human spędziłem kilka godzin. Poznałem i zagrałem każdym z trzech grywalnych bohaterów. Jeden z rozdziałów przeszedłem aż czterokrotnie (!), aby sprawdzić, jak system podejmowanych wyborów oraz ich konsekwencji sprawdza się w praktyce. Ten czas pozwolił mi wyrobić sobie zdanie o Detroit. Jeżeli graliście w Heavy Rain oraz Beyond: Dwie Dusze to od razu informuję: jest naprawdę dobrze. Z przynajmniej pięciu powodów:

1. Trzy rownolegle prowadzone historie, każda w innym klimacie

W Detroit: Become Human dostajemy aż trzech grywalnych protagonistów. Pierwszą bohaterką jest android Kara - typowy archetyp z gier Quantum Dreams, ukazujący postać wysoce emocjonalną, którą kontrastuje się z okropnymi niesprawiedliwościami świata przyszłości. Znany i starty schemat. Ciekawiej prezentuje się dwóch pozostałych bohaterów.

Markus jest androidem, który staje na czele pierwszej rewolucji zbuntowanych robotów. Wskakujemy w buty lidera, odpowiadając za wiele sztucznych istnień, które na nim polegają. Na tej przystojnej postaci ciąży odpowiedzialność. Od jej decyzji zależy przyszłość całej rasy, która chce wykroić dla siebie trochę wolności oraz niezależności. Oczywiście ludzie nie są tym zachwyceni. Mniam.

[caption id="attachment_722745" align="aligncenter" width="3840"] Policyjny android Connor to jak na razie mój ulubieniec[/caption]

Trzeci protagonista to mój ulubieniec. Connor jest policyjnym androidem na usługach ludzi. Żeby było jeszcze ciekawiej, jego specjalność to polowanie na zbuntowane maszyny, które grasują na wolności. Skojarzenia z Blade Runnerem są słuszne i dodatkowo premiowane. Mamy więc konflikt interesów miedzy bohaterami (Connor kontra Marcus), co już samo w sobie jest piekielnie interesujące. Rozumiem, jeśli po kilku godzinach byliście znudzeni bohaterką w Beyond: Dwie Dusze. Na szczęście znużenie zróżnicowanymi bohaterami w Detroit jest niemożliwe.

2. Wszystkie grywalne postaci mogą zginąć. Ale tak na Amen.

Teraz najlepsze - każdy z trzech protagonistów może trafić na złomowisko jeszcze przed napisami końcowymi. Jednak zamiast ekranu GAME OVER zobaczymy dalszą cześć historii, już bez naszego wpływu. Trochę jak w zaskakująco dobrym Until Dawn, gdzie bohaterowie rownież mogli, ale nie musieli, wyzionąć ducha. Makabryczna opowieść toczyła się tam dalej, aż do poranka odsłaniającego horror zimowej nocy. Pamiętam, że bardzo mi się to spodobało.

Możliwość uśmiercenia każdego z grywalnych androidów daje ciekawe implikacje. Grając po stronie ludzkości, można próbować zezłomować Karę oraz Markusa. Fani sztucznej inteligencji będą z kolei kibicować liderowi buntu, jednocześnie rzucając kłody pod nogi policyjnemu Connorowi. Ależ szykuje się masa możliwości! Domorośli taktycy i spiskowcy będą mieli ręce pełne roboty.

[caption id="attachment_722748" align="aligncenter" width="3840"] Kara okazała się najmniej ciekawą grywalną postacią. To archetyp bohaterki Quantic Dreams[/caption]

3. Nie musisz być na siłę dobry i pomocny. Wręcz przeciwnie.

Problemem większości gier wideo, w których można podejmować decyzje i opowiadać się po dobrej/złej stronie mocy, jest mniejsza atrakcyjność mrocznej ścieżki. Bycie podłym i okrutnym najczęściej się po prostu nie opłaca. Nie pomagając mieszkańcom wioski omijają nas zadania dodatkowe. Odmawiając ochrony karawanie tracimy źródło punktów doświadczenia. Przykłady można mnożyć. Na szczęście Detroit: Become Human będzie jedną z niewielu gier, które wcale nie zachęcają do zabawy w rycerza na białym koniu.

Weźmy policyjnego androida Connora. To jednostka, która została stworzona z myślą o wykonywaniu trudnych zadań. Jego misją nie jest zabawianie ludzi, sprzątanie czy wyprowadzanie psa. Gdy Connor wykonuje dodatkowe czynności niezwiązane z jego zadaniem, nawet tak szlachetne jak wrzucenie rybki z powrotem do akwarium, jego system operacyjny zaczyna szaleć. Dochodzi od desynchronizacji, przez co android staje się nieco mniej skuteczny. W ten sposób twórcy dają znać - hej, wcale nie musisz pomagać każdemu i wykonywać każdy szlachetny gest. Przeciwnie - skup się na tym kim jesteś, co chcesz osiągnąć i jakie użyjesz przy tym narzędzia. Dla mnie bomba.

[caption id="attachment_722757" align="aligncenter" width="3840"] Marcus (po prawej) zaprowadzi androidy ku rewolucji. Albo i nie. To już zależy od gracza[/caption]

4. Możesz podejmować inne wybory bez konieczności nowego przechodzenia gry.

Podjąłeś kluczową fabularną decyzję, ale teraz gryzie cię sumienie i wybrałbyś inne rozwiązanie? W Detroit: Become Human nie musisz rozpoczynać gry na nowo. Nie musisz również wczytywać stanu zapisu. Po przejściu każdego rozdziału pojawia się jego podsumowanie, z możliwością ponownego rozegrania scenariusza. Powtórkę możemy uruchomić w dwóch trybach - jako działania nadpisujące poprzednią wersję wydarzeń, albo jako niezobowiązującą zabawę alternatywnymi wyborami, która nie wpłynie na pierwotnie podjęte przez nas decyzje.

Początkowo kręciłem nosem, ponieważ sądziłem, że takie rozwiazanie nadmiernie ułatwia rozgrywkę. Pozwala edytować scenariusz, bez przejmowania się konsekwencjach spontanicznie podejmowanych decyzji. Z drugiej strony, jeżeli ktoś nie chce cofać czasu i nie chce wybierać innych fabularnych szlaków, nikt go do tego nie zmusza. Hardkorowi gracze mogą być wierni pierwszym wyborom, z kolei ciekawscy od razu dostaną narzędzia do badania wszystkich ścieżek i wątków. Wilk syty i owca cała.

[caption id="attachment_722760" align="aligncenter" width="3840"] Pogrążające się w ruinie Detroit stanęło na nogi dzięki pracy posłusznych androidów[/caption]

5. Drzewo historii od razu pokaże, ile cię ominęło i co straciłeś.

Wcześniej wspomniane podsumowanie po każdym rozdziale ma graficzny charakter. Na czytelnie rozbudowanym slajdzie widzimy ścieżkę obraną za pośrednictwem własnych decyzji, a także alternatywne drogi, z których nie skorzystaliśmy. Taki podgląd bardzo wiele mówi graczowi i uzmysławia skalę pracy włożoną w Detroit.

Od razu widzimy, ile dany rozdział ma wątków, rozgałęzień, interaktywnych elementów oraz możliwych zakończeń. Gdy grałem po raz pierwszy, byłem tym bardzo pozytywnie zaskoczony. Możliwości jest cała masa, a drzewo narracji świetnie je pokazuje. Oczywiście podgląd rozdziału nie zdradza, która ścieżka jest „dobra”, a która „zła”. To rozwiazanie pomaga tym graczom, którzy nie chcą niczego przeoczyć i chcą znaleźć każdy sekret w grze. Przydaje się dla łowców trofeów.

[caption id="attachment_722790" align="aligncenter" width="1968"] Demo Detroit: Become Human w polskim PS Store. Odsyłacz znajdziecie poniżej[/caption]

Czy Detroit: Become Human podoła oczekiwaniom? Sprawdź na własnej skórze.

Co świetne, fani gier przygodowych od Quantic Dreams wcale nie muszą polegać wyłącznie na mojej relacji. Część z ogrywanego przeze mnie kodu znalazła się w bezpłatnej wersji demonstracyjnej tej gry. Demo właśnie dzisiaj pojawiło się w polskim PS Store. Wystarczy wejść pod ten link, dodać grę przygodową  do kolejki pobierania, a wasza konsola pobierze ją w trybie czuwania bądź przy następnym uruchomieniu.

Miłej rozgrywki! Widzimy się w 2038 roku.



Detroit: Become Human będzie najlepszą grą twórców Heavy Rain. Mam pięć powodów, żeby tak sądzić

Android to lepszy system, ale iOS nadal bije go na głowę jakością aplikacji

$
0
0

iphone x

Spokojnie – to nie jest kolejny tekst o tym, jak to redaktor Spider’s Web przesiadł się na iPhone’a. Ale właśnie wpadł mi w ręce iPhone X i chociaż definitywnie nie zostanie ze mną na dłużej, to chwila obcowania z iOS coś mi uświadomiła.

Dla pełnego kontekstu – nie, to nie jest moja pierwsza styczność z iPhone’em. Swego czasu używałem sprzętów Apple’a często i gęsto, zarówno Maca, jak i iPhone’a czy iPada. Ostatni raz miałem jednak iPhone’a na dłużej jakoś dwa lata temu. Przez ten czas Android zdążył wyewoluować, wyładnieć i – tak sądzę – przegonić iOS-a pod praktycznie każdym względem.

Tak mi się wydawało do wczoraj, gdy uruchomiłem iPhone’a X. Smartfon wypożyczył mi na jakiś czas sklep X-kom na potrzeby realizacji kilku materiałów, za co bardzo dziękuję. Uruchomiłem telefon, skonfigurowałem system, pobrałem aplikacje i... zaniemówiłem.

Aplikacje na iOS nadal zjadają te na Androida.

Myślałem, że przez dwa lata krajobraz aplikacji zmienił się na tyle, żeby różnice między tymi samymi programami na obydwie platformy zatarły się lub po prostu zniknęły. Sytuacja wygląda tak, że aplikacje na Androida nadal są w tyle za tymi z iOS. Czasami tylko o jeden kroczek, ale jednak.

Weźmy na przykład aplikację używanego przez nas na Spider’s Web komunikatora – Slacka. Na pierwszy rzut jego aplikacje na Androida i iOS nie różnią się niczym, ale po bliższym przyjrzeniu zaczynamy dostrzegać detale: a to animacja, której na Androidzie nie ma. A to minimalnie zmieniony układ menu. A to rozdzielenie kanałów i wątków, którego na Androidzie brakuje, a które na iOS ułatwia zapanowanie nad ciągle rosnącą listą chatów.

Spotfiy? Niby to samo, ale już w ustawieniach poszczególne sekcje są lepiej wyszczególnione i łatwiejsze do opanowania. Na Androidzie sekcja ustawień to jeden wielki bałagan.

Najpopularniejszy cyfrowy notatnik – Evernote? Odkąd zobaczyłem, jak wygląda i działa notatnik na iOS, Androidowa wersja nagle przypomina relikt ery piksela łupanego.

Identycznie sytuacja wygląda z wielką trójcą społecznościówek: Instagram, Facebook i Twitter mają inne interfejsy, są ładniejsze, bardziej dopracowane.

„Bardziej dopracowane” to zresztą najlepszy sposób, by opisać tę różnicę.

Aplikacje na iOS mają w sobie tę ledwie uchwytną szczyptę finezji, której brakuje ich odpowiednikom na Androidzie. Oczywiście są od tego wyjątki (patrzę na ciebie, Google!) ale widać wyraźnie, że programiści do aplikacji na iOS przykładają się bardziej. Nawet do tych darmowych.

Zdaję sobie sprawę, że piszę tutaj o różnicach niemających fundamentalnego wpływu na działanie programów. Raczej o smaczkach, detalach i drobnych udogodnieniach, które sumarycznie przekładają się jednak na lepsze wrażenia z użytkowania.

Prawdę mówiąc nie dziwię się, że użytkownik iPhone’a łapiąc za smartfon z Androidem czuje, że coś jest „nie tak”. Bo co z tego, że Android jest pod większością względów lepszy od iOS-a, skoro pisanym na niego programom brak tej samej dbałości wykonania, do której przywykli iphoniarze?

Nie mówiąc już o tym, że wielu aplikacji z iOS na Androidzie po prostu nie ma.

Na iOS-a powstają nie tylko bardziej dopieszczone aplikacje, ale powstają też lepsze aplikacje. Jest mnóstwo programów, cudnych wizualnie i funkcjonalnie, których nie znajdziemy na Zielonym Robocie. Powód zapewne jest prosty – pieniądze. Mowa z reguły o aplikacjach kosztujących 20 zł i więcej, które na Androidzie po prostu się nie sprzedają.

Pozostaje jednak faktem, że posiadacze iPhone’ów dostają znacznie więcej możliwości, a użytkownicy Androida nadal są przez programistów ignorowani.

Zdaję sobie sprawę, że za sprawą cebulactwa, piractwa i oszustów wszelkiej maści Android zasłużył sobie na tę swoistą dyskryminację, ale na miłość boską… jest 2018 rok, telefony z Androidem kosztują tyle, co iPhone. Użytkowników takich urządzeń stać na aplikacje. iPhone przestał być „premium” – są alternatywy oferujące więcej.

Wpadliśmy w błędne koło. Programiści nie tworzą nowatorskich, pięknych programów na Androida, bo nie wierzą, że znajdą tam nabywców, a użytkownicy nie mogą skorzystać z pięknych programów znanych z iOS, bo po prostu nie mają do nich dostępu. I nie wiadomo, co tak naprawdę można z tym zrobić.

Pozostajemy więc w zawieszeniu, które większości użytkowników, szczerze mówiąc, pewnie w ogóle nie przeszkadza.

Bo kogo obchodzi, że aplikacja na Androida jest mniej dopieszczona? Działa? Działa. Dopóki nie porównamy 1:1 dwóch wersji, różnice są nieistotne.

Osobiście czuję się jednak traktowany jak klient drugiej kategorii. Jest 2018 rok, a – oczami twórców aplikacji – rozróżnienie platform wygląda tak:

  • iOS – klienta można skasować o wiele drożej za aplikację, więc dostaje jej bardziej dopracowaną wersję
  • Android – i tak nikt nie zapłaci, więc po co się przemęczać.

Może upraszczam. Przepraszam, jeśli uraziłem tym jakiegoś deva, czytającego ten tekst. Ale co się zobaczyło, to się nie da odzobaczyć.

Aplikacje na Androida i aplikacje na iOS są trochę jak… Lexus i Toyota. Niby bazowa funkcjonalność ta sama, miejscami wręcz identyczna, ale po stopniu dopieszczenia detali widać, co tu jest bardziej „premium”. I może pogodziłbym się z tym rozgraniczeniem, gdyby nie fakt, że biorąc iPhone'a do ręki wcale nie czuję, żebym tracił coś na topowych smartfonach z Androidem. Wprost przeciwnie.



Android to lepszy system, ale iOS nadal bije go na głowę jakością aplikacji

Nie dadzą spokoju nawet po śmierci. Yahoo zapłaci ogromną karę za błędy z przeszłości

$
0
0

Yahoo płaci karę

Amerykańskich inwestorów w błąd się nie wprowadza, bo dorwą cię nawet po śmierci. Przekonało się o tym śp. Yahoo.

Amerykańska komisja papierów wartościowych i giełd nie zna litości. Altaba, holding będący właścicielem pozostałości po Yahoo, zgodził się na zapłacenie 35 mln dol. kary za ukrywanie słynnego wycieku danych i wprowadzenie w błąd w inwestorów.

Firma ukrywała przez dwa lata największy wyciek danych w historii.

O tym, że hakerzy ukradli ponad 500 mln danych użytkowników, dowiedziano się dopiero w 2016 r. kiedy to Verizon zdecydował się na zakup Yahoo. Sprawa wyglądała fatalnie, w końcu 500 mln to bardzo duża liczba, a dwa lata to bardzo długi czas. Potem było tylko gorzej. Do poprzedniego wycieku doszedł kolejny, tym razem obejmujący dane z 1 mld kont. Nagle poprzednie 500 mln wyglądało jak mały wypadek przy pracy. Skradziono loginy, hasła, adresy email, numery telefonów, daty urodzenia, pytania bezpieczeństwa i odpowiedzi do nich, czyli dużo wrażliwych danych całej masy ludzi.

Komisja stwierdziła, że Yahoo wiedziało o wycieku niemal od samego początku. Według raportu ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo w firmie komentowali go już kilka dni później i poinformowali o wycieku zarząd. Ten zdecydował się nie informować nikogo. Ani użytkowników, których dane wyciekły, ani opinii publicznej, ani inwestorów.

Jeden głupi błąd i ogromna kara dla Yahoo.

W 2014 r. firma miała lata swojej świetności dawno za sobą. Poinformowanie o tak ogromnym wycieku mogło być ostatecznym gwoździem do trumny firmy, dlatego prawdopodobnie managerowie zdecydowali się milczeć, narażając przy tym miliony swoich użytkowników. Ta jedna fatalna decyzja już zawsze będzie się rzucała cieniem na imieniu firmy, która właściwie współtworzyła internet i dała nam dużo aplikacji i rozwiązań, z których korzystamy do dziś.

W lipcu 2016 r. Verizon przejęło większość Yahoo za 4,83 mld dol. Mała część firmy pozostała w rękach poprzednich udziałowców, którzy zdecydowali się zmienić nazwę na Altaba. To właśnie ona była przedmiotem badań komisji papierów wartościowych i giełd, i to ona zapłaci za jedną z najgorszych decyzji w historii firm technologicznych. Dosłownie i w przenośni.



Nie dadzą spokoju nawet po śmierci. Yahoo zapłaci ogromną karę za błędy z przeszłości

Apple robi świetną robotę w kwestii iPada. Zupełnie go nie potrzebuję, ale chciałbym go mieć

$
0
0

Serce krzyczy „kupuj!”, rozum odpowiada „ale po co ci to?”. Myślałem, że temat tabletu już dawno pogrzebałem, niczym temat odtwarzacza mp3, ale nowy iPad kusi jak nigdy wcześniej.

Zbliża się majówka i utęskniony urlop. Postanowiłem, że choćby się paliło i waliło, to nie zabieram na wyjazd laptopa. Nie i koniec. Detoks od internetu, newsów i całego socialmediowego zgiełku bardzo mi się przyda.

Czasami jednak natura geeka wygrywa ze zdrowym rozsądkiem. „Hej, przecież wieczorem będziesz chciał obejrzeć coś na Netfliksie”. „A co ze zdjęciami? Będziesz miał mnóstwo czasu na fotografowanie, więc na pewno będziesz chciał wieczorem przejrzeć i obrobić fotki”. „A co z backupem? Straciłeś już dane z jednej karty, czy nie lepiej byłoby robić codziennie zrzut materiału na dysk?”

Te wątpliwości towarzyszą mi od kilku tygodni. Tak, typowe problemy pierwszego świata, ale hej - który geek ich nie miał?

I tak sobie myślę: w sumie przydałby mi się iPad.

Być może sam siebie przekonuję, że potrzebuję tabletu. Być może robi to samo Apple, który kompletnie mnie zaskoczył. Premiera nowego iPada wzięła mnie niespodziewanie. Nie oczekiwałem niczego, a zobaczyłem urządzenie kompletne: dopracowane, szybkie, a do tego zaskakująco dobrze wycenione. 1600 zł za nowego iPada to naprawdę niewygórowany poziom cenowy, a za oceanem jest jeszcze taniej: 329 dol.

A przecież jeśli już kupować tablet, to tylko iPada. Mam świetne doświadczenia z iPadami i bardzo miło wspominam model Mini 2, który towarzyszył mi przez długi czas. Apple doprowadził tę kategorię do perfekcji, choć zasadność samej kategorii staje się coraz bardziej wątpliwa.

No i ten rysik.

Współpraca z Apple Pencil do niedawna była możliwa tylko na drogim iPadzie Pro. Włączenie obsługi rysika do najtańszego iPada jest zupełnie nie w stylu Apple, ale stało się faktem. Do tego Apple - jak zwykle - świetnie rozgrywa promocję tego rozwiązania. Nowe reklamy naprawdę zachęcają.

Nie jestem rysownikiem, a więc za rysikiem nie przemawiają w moim przypadku żadne rozsądne argumenty… przynajmniej na pierwszy rzut oka. Bo rysik mógłbym przecież wykorzystać do edycji zdjęć, co wydaje się przydatnym rozwiązaniem. Affinity Photo na iPada jest przecież mocno rozbudowane, a do tego w pełni wykorzystuje Apple Pencil.

Pytanie tylko… co z tego. Edycja zdjęć na tablecie jest świetna w czasie wyjazdów, ale na co dzień komputer jest przecież wygodniejszy. Sam jestem ciekaw, w jakim stopniu i w jakich projektach przerzuciłbym się na tablet.

Wbrew wszelkiej logice rysik jest świetnym dodatkiem.

Z rysikiem obcuję regularnie każdej jesieni, podczas testów nowego smartfona z serii Galaxy Note. Za każdym razem wydaje mi się, że to zbędny gadżet, po czym w czasie testów korzystam z niego codziennie, a po zakończeniu testowania przez kilka dni bardzo brakuje mi rysika.

Myślę, że podobnie byłoby w iPadzie. I tym sposobem Apple stworzył produkt, którego prawdopodobnie zupełnie nie potrzebuję, ale które wyjątkowo mocno do mnie przemawia. Naprawdę niewiele firm jest w stanie zrobić coś takiego.



Apple robi świetną robotę w kwestii iPada. Zupełnie go nie potrzebuję, ale chciałbym go mieć

Zamkną Google Play Music. Muzyka zostanie przesunięta do YouTube’a, by stworzyć wielką platformę audio-wideo

$
0
0

Google Play Music to jedna z wiodących platform do kupowania oraz strumieniowania muzyki. Usługa będzie jednak zwijana, a jej zasoby przenoszone na YouTube. W ten sposób ma powstać jedna, silna usługa z bibliotekami audio oraz wideo.

Zagraniczne redakcje ze źródłami informacji bezpośrednio w Google'u donoszą, jakoby Play Music miało odejść do lamusa. Nie oznacza to jednak, że technologiczny gigant przestanie stawiać na sprzedaż oraz strumieniowanie muzyki. Na zamknięciu Play Music ma zyskać YouTube, który doczeka się kolejnego skrzydła - YouTube Remix.

YouTube Remix, razem z YouTube Red oraz YouTube, wejdzie w skład zunifikowanej, potężnej platformy.

Na niej będą znajdować się zarówno pliki muzyczne, jak również autorskie produkcje telewizyjne YouTube Red, z dobrze zapowiadającym się Cobra Kai (kontynuacja kultowego Karate Kida) na czele. To trochę tak, jak gdyby połączyć Netfliksa i Spotify. Sensownym następstwem fuzji usług audio oraz wideo będzie wspólny program abonencki, który obejmie zarówno YouTube Remix, jak również YouTube Red.

Medialne doniesienia o zwijaniu Google Play Music mogą się wydawać zaskakujące, ale osoby analizujące posunięcia technologicznego giganta wskazują, że decyzja była do przewidzenia. Google już w 2017 roku połączył ekipy odpowiedzialne za Play Music oraz YouTube’a. Kierownictwo sygnalizowało wtedy potrzebę stworzenia „jednej, bardzo atrakcyjnej usługi“.

Posunięcie ma sens o tyle, że Google Play Music nigdy nie było przesadnie popularne. W przeciwieństwie do platformy YouTube. Technologiczny gigant liczy, że połączenie usług audio oraz wideo w jeden pakiet pozwoli zwiększyć pozycję Google na rynku muzycznym. YouTube w pewnym sensie będzie ciągnęło Remiksa, przyciągając do niego nowych klientów nastawionych przede wszystkim na oglądanie wideo.

YouTube bez reklam, YouTube Red oraz YouTube Remix w jednym pakiecie - zapłacisz?

Google wciąż nie potwierdził oficjalnego zamknięcia Muzyki Play. Według sieciowych spekulacji wydarzy się to do końca 2018 roku. Po tym czasie użytkownicy platformy muzycznej zostaną przeniesieni na YouTube'a, gdzie będą mogli skorzystać nie tylko z dostępu do plików audio, ale również wideo. Niestety, cena takiej zunifikowanej subskrypcji wciąż nie jest znana.

Aktualnie YouTube Red kosztuje aktualnie 10 dol. miesięcznie. Razem z Redem zyskujemy również płatną subskrypcję dla Google Play Music. Łączny dostęp do YouTube/Red/Remix bez reklam nie powinien być więc droższy niż 10 dolarów. Dla porównania, koszt Netfliksa (SD) oraz Spotify to łącznie 18 dol miesięcznie. Jeżeli YouTube poważnie myśli o ściągnięciu do siebie miłośników muzyki oraz seriali, nie może być droższy. Zwłaszcza że pod względem oferty wideo wciąż nie ma startu do takich platform jak Netflix, HBO GO czy Showmax.



Zamkną Google Play Music. Muzyka zostanie przesunięta do YouTube’a, by stworzyć wielką platformę audio-wideo

7 powodów, dla których nowy Hyundai i20 jest wart zainteresowania

Jak zmienić trasę i jechać taniej z Uberem? Jest na to łatwy, ale nieoczywisty sposób

$
0
0

Uber - 3 miejsca docelowe i chat w aplikacji / Uberpool

Uber zmienił model rozliczeń. Pobiera opłatę za przejazd jeszcze przed rozpoczęciem kursu i dodatkowo taryfikuje dłuższe dystanse. Jeśli aplikacja wybiera szybszą, ale dłuższą trasę, koszt na większych dystansach może nagle nieźle podskoczyć. Na szczęście w łatwy, chociaż nie do końca oczywisty sposób, można go obniżyć.

Zacznijmy od tego, że lubię podróżować z Uberem. Chociaż coraz rzadziej trafiam na kierowców mówiących po Polsku, a średnia wieku samochodów rośnie szybciej niż płynie w naszym świecie czas, to niskie ceny, dobra aplikacja i wygoda ciągle wygrywają. Jest jednak jedna kwestia, która mnie zaczyna wkurzać:

Automatyczne wybieranie trasy w połączeniu z płatnością tuż po zatwierdzeniu kursu.

Oba te mechanizmy osobno mi nie przeszkadzają. Trasa dobierana jest automatycznie jak w nawigacjach samochodowych - by najszybciej dotrzeć do celu, ale niekoniecznie najkrótszą (i zarazem najtańszą dla klienta) trasą. No i wiadomo - dla kierowców Ubera i samego Ubera najbardziej opłacalne są zarazem najszybsze i najdłuższe trasy.

Nie mam też problemu z pobieraniem opłaty przed kursem. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że wprowadzono tę funkcję tylko ze względu na kreatywnych inaczej użytkowników, którzy zakładali lewe konta, jechali raz i usuwali je bez uiszczania opłaty. To pewnie ci sami ludzie, którzy sprzedają trialowe konta do Netfliksa na Allegro i stali się solą w oku twórców HBO GO.

Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy Uber te dwa mechanizmy połączył.

Można oczywiście już po spotkaniu z kierowcą poprosić go o pojechanie inną trasą. Problem w tym, że opłata za dłuższą trasę została już wtedy pobrana. Nie przypominam sobie, by Uber zwrócił część raz już pobranej opłaty, jeśli ruch na ulicach był mniejszy niż prognozowany. Jak już, to musiałem dopłacać kilka złotych ze względu na niespodziewane korki.

A gra jest warta świeczki. Ostatnio wracając od znajomego przez dwie dzielnice, Uber zaproponował pojechanie na północ. I owszem, byłbym może w domu chwilę szybciej, niż jadąc na południe, ale kurs wyceniony został - bez mnożnika, sprawdziłem - na 44 zł. Dużo więcej niż zwykle. Wystarczyło wystartować z drugiej strony ulicy i cena za przejazd w to samo miejsce spadła do 28 zł.

Jak wybrać inną trasę w Uberze przed rozpoczęciem kursu?

Dowiedziałem się o tym, że cena za przejazd różnymi trasami tak bardzo się różni, zamawiając kurs w nieco pokrętny sposób. Skorzystałem z funkcji przystanków, chociaż wcale nie planowałem się nigdzie zatrzymywać. Wystarczyło dodać w aplikacji dodatkowy adres pośredni mniej więcej w połowie trasy, którą faktyczni chciałem pojechać, a aplikacja przestała prowadzić naokoło.

Sprawdzałem kilkukrotnie i jako-tako to działa w różnych lokalizacjach. Osoby znające miasto mogą łatwo określić, czy algorytmy wybrały dobrą trasę i ewentualnie zainterweniować, dostawiając sztuczny przystanek. Niestety, jeśli trafimy do obcego miasta, pozostaje tylko zdać się na algorytmy lub przeskakiwać kilka razy między aplikacją Ubera i Google Maps.

Oczywiście problemu by nie było, gdyby Uber pozwolił wybierać jedną z kilku tras - tak jak robią to Mapy Google.

Problem w tym, że nie leży to w jego interesie. Szybszy przejazd na dłuższym dystansie to w końcu podwójny zysk dla kierowców. Firma zresztą wprowadziła ostatnio zmianę (wycierając sobie brzydko usta interesem klientów) która dodatkowo uwypukliła problem wyznaczania droższych kursów niż to możliwe.

Chodzi o taryfikowanie przejazdów dłuższych niż 15 km. Wcześniej pobierana była opłata za wyjazd poza miasto. Teraz w Warszawie cena za kursy powyżej 15 km wzrosła. I to nie mało - każdy kolejny kilometr jest ze trzy raz droższy niż 15 poprzednich. I dlatego wreszcie zwróciłem uwagę na to, jak Uber wyznacza trasy.

Jeśli wcześniej miałem do dłuższej, ale mniej zakorkowanej trasy dopłacić kilka złotych, nie miałem z tym problemu.

Przy kilkunastu? Odezwała się we mnie wewnętrzna, polska cebula. Takimi zagraniami Uber mnie do siebie co i rusz zniechęca. Jeszcze moment, a aplikacja wyleci z mojego telefonu, bo przypomina mi to najgorsze nawyki tych deprecjonowanych przez firmę taksówkarzy.

Pamiętam sytuację, gdy w Barcelonie wracaliśmy z targów MWC dwoma taksówkami do hotelu. Obie dojechały w tym samym czasie, ale innymi trasami i różnica była kolosalna - 20 euro za przejazd przez centrum i 40 euro za przejazd obwodnicą. Obie trasy zaproponowane zostały przez kierowców.

Mimo to nie mam jednak wątpliwości, że Uber i działające na podobnej zasadzie aplikacje do zamawiania taksówek są przyszłością.

Zamawianie taksówki przez infolinię to po prostu średniowiecze, wieki ciemne, era sygnału łupanego. Przekonałem się o tym niedawno, gdy jechałem odwiedzić mieszkanie wystrojone na lata 80. taksówką zamawianą przez telefon. Poczułem się jak podróżnik w czasie. Niczym bohaterka spotu SNL Polska o tytule Uber Taryfa.

  • zamówiłem przejazd przez infolinię;
  • kierowca się nie zjawił na umówioną godzinę;
  • nie dało się sprawdzić jego lokalizacji w aplikacji;
  • nie dysponowałem numerem telefonu do kierowcy;
  • na infolinii grała muzyczka, nie można się było dodzwonić;
  • konsultant odebrał po 10 minutach
  • nie bardzo wiedział, co jest grane;
  • okazało się, że poprzedni konsultant pomylił wskazówki dojazdu;
  • kierowca jest wkurzony nie mniej niż ja, bo też na mnie czeka dwie przecznice dalej.

Korzystając z Ubera lub dowolnej aplikacji do zamawiania taksówek opartej o GPS taka sytuacja nie miałaby miejsca. Zobaczyłbym, gdzie stoi kierowca i tam podszedł lub do niego zadzwonił. Zapchana infolinia w sytuacji gdy się spieszę - przecież dlatego zamawiam taksówkę, prawda? - jest czymś niedopuszczalnym.

Powrót do domu był dla mnie zaś gwoździem do trumny. Po 10 minutach oczekiwania na połączenie z konsultantem dowiedziałem się, że na taksówkę poczekam „od 16 do 20 minut”. Przyjechała dopiero po ok. 40 minutach. Na szczęście w aucie czekała na mnie przekąska - ogryzek jabłka w przestrzeni na nogi przed kanapą dla pasażera. Kurtyna.



Jak zmienić trasę i jechać taniej z Uberem? Jest na to łatwy, ale nieoczywisty sposób

Sprzęt graczy będzie bezpieczny w sieci i w realu. Play rusza ze specjalną ofertą ubezpieczeń

$
0
0

Play Ubezpieczenia dla Gracza

Play Ubezpieczenia dla gracza to oferta skierowana do osób, którzy chcą zabezpieczyć swój sprzęt. Nie tylko ten materialny, ale też ten wirtualny. 

Play na dobre rozgościło się na rynku ubezpieczeń, ale zamiast pozostać w znanych formatach, postanowiło poeksperymentować z ofertą. W Play Ubezpieczenia pojawiła się nowa kategoria produktów - Ubezpieczenia dla Gracza, a w niej dwie ciekawe oferty - Bezpieczny Gracz i Bezpieczny Sprzęt dla Gracza.

Bezpieczny gracz, czyli ochrona konta przed kradzieżą online.

Kradzież przedmiotów z kont graczy nie należy wcale do rzadkości. Play, powołując się na dane Steama, twierdzi, że miesięcznie ofiarami kradzieży lub przejęcia konta pada 77 tys użytkowników platformy. Część z nich to kolekcjonerzy, którzy na kontach mają zgromadzone małe fortuny powiększane z każdym nowym skinem, przedmiotem, dodatkiem. Każdy, kto wydaje pieniądze w grach, wie, że taka kradzież może bardzo zaboleć. Poza wartością sentymentalną i kolekcją można w ten sposób stracić naprawde poważną część wypłaty. Albo kilku.

Stąd pomysł na usługę, która miałaby złagodzić nieco skutki nieoczekiwanego zniknięcia cennych przedmiotów z konta. Ubezpieczony będzie mógł się ubiegać o zwrot części poniesionych strat. Oferta ma dwa warianty:

  • Standardowy za 1,99 zł miesięcznie - można odzyskać do 300 zł.
  • Premium za 6,99 miesięcznie - można odzyskać do 800 zł.

Bezpieczny Sprzęt dla Gracza, czyli ochrona offline.

Oferta Bezpieczny Sprzęt dla Gracza obejmuje ubezpieczenie zarówno sprzętu, jak i akcesoriów do gier. Do puli liczą się zarówno konsole, komputery i tablety, jak i słuchawki, kierownice do wyścigówek, czy pady. Muszą spełniać tylko jeden warunek - w dniu zawarcia umowy nie mogą mieć więcej niż 90 dni, a przez cały okres ubezpieczenia maksymalnie 2 lata.

W tym wypadku gracze są chronieni nie tylko przed złodziejami, ale także przed własną niefrasobliwością, przegrzaniem się sprzętu czy nieokiełznanym dziecięcym żywiołem, który może przypadkowo napoić konsolę cioci wodą. Tu także dostępne są dwa warianty:

  • Standardowy za 4,99 zł miesięcznie (suma ubezpieczenia 3 tys. zł).
  • Premium za 19,90 zł miesięcznie (suma ubezpieczenia 10 tys. zł).


Sprzęt graczy będzie bezpieczny w sieci i w realu. Play rusza ze specjalną ofertą ubezpieczeń

Maleńki robot gadający głosem Alexy. Nad tym właśnie pracuje Amazon

$
0
0

vesta

Vesta to nazwa kodowa robota, nad którym pracuje Amazon. Najprawdopodobniej będzie to ruchoma platforma dla Alexy - inteligentnego asystenta tej samej firmy.

Oprócz nazwy kodowej, o projekcie nie wiadomo prawie nic. Wiemy, że za projekt robota odpowiedzialne będzie Lab126, czyli centrum R&D z którego wyszły takie produkty, jak Kindle, Fire Phone, czy głośniki Echo. Wiemy też, że mózgiem robota prawie na pewno zostanie Alexa. To zresztą byłoby strasznie głupie, gdyby Amazon zechciał stworzyć drugi inteligentny system dla swoich użytkowników.

Amazon Vesta - ruchoma platforma z Alexą na pokładzie

Więcej o projekcie dowiemy się zapewne pod koniec tego roku. Amazon planuje wtedy udostępnić kilkaset testowych egzemplarzy swoim pracownikom. Nie spodziewajmy się jednak, że Vesta będzie potrafiła coś więcej, niż chodzić/jeździć za swoim właścicielem i służyć jako mobilna platforma dla Alexy. Z informacji do których dotarła redakcja Bloomberga wynika zresztą, że ma być to dość mała platforma, wyposażona w systemy umożliwiające jej nawigację w domowym środowisku. Czyli kilka kamer, czujników i tyle.

Oficjalna prezentacja Vesty odbędzie się dopiero w 2019 r.

I mówimy tu dopiero o wersji przedprodukcyjnej. Kiedy i czy w ogóle Vesta trafi do masowej produkcji jest na razie tajemnicą. Trudno się dziwić. Eksperci firmy prawdopodobnie zdają sobie sprawę, że jego konkurencją na starcie będą takie produkty, jak Hub bot LG, Kuri od Mayfield Robotics, Jibo i kilka innych. Nie zapominajmy także o Omate, który właściwie jest właśnie taką mobilną Alexą. Z tym, że nie produkuje go Amazon.

Żeby przebić się na tym rynku potrzebny jest jakiś efekt wow. Co to będzie w przypadku Vesty? Nie wiadomo. Pamiętajmy jednak, że ten mały robocik - jakkolwiek by nie wyglądał - będzie w pełni integralną częścią całego ekosystemu Amazon. A to daje pewne możliwości. Najbardziej chciałbym chyba, żeby Vesta potrafiła sama odbierać przesyłki od kurierów. Rzecz niemożliwa do zrealizowania w Polsce, ale w USA… kto wie?



Maleńki robot gadający głosem Alexy. Nad tym właśnie pracuje Amazon

Beyond: Two Souls i Rayman Legends. Maj będzie bardzo dobrym miesiącem dla abonentów PlayStation Plus

$
0
0

Właśnie poznaliśmy tytuły, w które zagrają abonenci usługi PlayStation Plus w maju. To sześć gier, wśród których brylują Beyond: Two Souls oraz Rayman Legends.

Dobra passa trwa. Maj będzie kolejnym miesiącem, w którym PlayStation Plus zapewni graczom bardzo dobre tytuły dostępne w ramach abonamentu bez dodatkowych opłat. Standardowo, będziemy mogli pobrać sześć darmowych gier, w tym dwa hity na PS4.

Beyond: Two Souls pojawia się w idealnym momencie. To świetny przedsmak przed nadchodzącym Detroit: Become Human.

Beyond: Two Souls to jedna z najlepszych gier na wyłączność na PlayStation. Tytuł debiutował pod koniec generacji PS3 i już na tej konsoli pokazał świetną grafikę, a remaster na PS4 wygląda jeszcze lepiej. W główne postacie wcielili się Willem Dafoe oraz Ellen Page, którzy na ekranie wyglądają jak żywi.

Nie chodzi tu jednak o samą grafikę. Beyond: Dwie Dusze to gra studia Quantic Dream, kolejna po Fahrenheit i Heavy Rain, w której wybory gracza mają ogromny wpływ na rozwój fabuły. Jeżeli nie znasz tych produkcji, warto się z nimi zapoznać, szczególnie, że niebawem zagramy w kolejną grę Quantic Dream, czyli mocno wyczekiwane Detroit: Become Human.

Rayman Legends to tytuł o mniejszym ciężarze gatunkowym, lecz o zdecydowanie większej radości płynącej z rozgrywki.

Raymana znamy wszyscy, a odsłona serii o tytule Legends jest jedną z lepszych. Średnia ocen z Metacritic to aż 90 proc. Tytuł jest doszlifowany do granic możliwości, dzięki czemu nie tylko wygląda ślicznie (grafika wcale się nie zestarzała), ale przede wszystkim jest szalenie grywalny. Z chęcią do niego powrócę.

Pozostałe tytuły… po prostu są. Majowe gry na PS3 i PS Vita to raczej średniaki.

Na PS3 można będzie pobrać Eat Them oraz Risen 3: Titan Lords, które - delikatnie mówiąc - nie jest najlepszą odsłoną serii. Z kolei użytkownicy PS Vita (czy na sali są jeszcze jacyś?) będą mogli zagrać w King Oddball i w Furmins.

Widać więc wyraźnie, że w przypadku gier dodawanych do PlayStation Plus Sony kładzie główny nacisk na tytuły przeznaczone na PS4. Bardzo mnie to cieszy, bo pozostałe platformy są już nieco przestarzałe i odchodzą w zapomnienie. Jako posiadacz PS4 płacący abonament PS+ oczekuję przede wszystkim dobrych tytułów na najnowszą konsolę Sony. Na szczęście od dobrych kilku miesięcy Japończycy trzymają wysoki poziom. I oby tak dalej!



Beyond: Two Souls i Rayman Legends. Maj będzie bardzo dobrym miesiącem dla abonentów PlayStation Plus

Projektanci i programiści tego świata –łączcie się! Zbliża się konferencja MCE 2018

$
0
0

MCE 2018

W czerwcu odbędzie się konferencja MCE 2018, na której najlepsi projektanci UX/UI i programiści z czołowych firm technologicznych będą dzielić się wiedzą i doświadczeniem.

Rzadko świat projektowania UX/UI i programowania ma szansę spotykać się na jednej konferencji. Po raz piąty na MCE w Warszawie nie tylko programiści i projektanci, ale też influencerzy i managerowie, praktycy z takich firm jak Google, IBM, Nvidia czy Zalando, będą dzielić się ze słuchaczami swoim doświadczeniem i wiedzą oraz wspólnie zastanawiać nad rolą technologii w kształtowaniu przyszłości.

Czy warto wybrać się na MCE 2018?

To już 5 edycja konferencji MCE. Jak co roku organizatorzy stawiają przede wszystkim na wiedzę merytoryczną i doświadczenie gości. 30 prelegentów przybędzie z całego świata, żeby podzielić się wiedzą praktyczną. Będą opowiadać o tym, jak na co dzień radzą sobie wyzwaniami rzucanymi im przez rozwijające się w zawrotnym tempie technologie.

MCE 2018 to dwa dni pełne wykładów i sesji tematycznych skupionych wokół najważniejszych tematów tech. Nie mogło więc zabraknąć panelu o blockchainie, big data i prywatności, autonomicznych samochodach i sztucznej inteligencji. Wystąpienia są podzielone na dwie równoległe ścieżki, jedną stworzoną z myślą o projektantach, drugą o programistach.

Wszystkie obszary tematyczne, które zostaną poruszone na konferencji:

  • iOS & Android development
  • Cross-platform development (między innymi: Flutter, Xamarin, React Native)
  • AI — sztuczna inteligencja
  • VR/ AR
  • Autonomiczne samochody
  • O ścieżce kariery i roli projektantów UX/UI w dobie zmian
  • Digital inclusion
  • Blockchain
  • Big data & prywatność
  • Animacje w UI
  • Design systems

Nie przyglądaj się biernie, decyduj o kształcie przyszłości.

#redefinigtech to hashtag przewodni imprezy. Organizatorzy namawiają, żeby nie zadowalać się jedynie obserwowaniem tego, jak technologia kształtuje przyszłość. W otwierającej konferencję prelekcji „Don't do things better, do better things” Pete Trainor, autor bestsellerowego „Hippo. The Human Focused Digital Book”, namawia, żeby być częścią zmiany, świadomie projektując i programując przyszłość nas wszystkich.

Nie zabraknie oczywiście after party, na którym będzie można networkingować ile dusza zapragnie.

Konferencja to przecież nie tylko zdobywa wiedza, ale też świetna okazja do poznania ciekawych ludzi z branży i nawiązania nowych znajomości.

Konferencja MCE będzie się odbywać 5-6 czerwca w Warszawie. Dla naszych czytelników mamy niespodziankę: z kodem MCE_SPIDERSWEB otrzymacie 10 proc. zniżki na bilety.



Projektanci i programiści tego świata – łączcie się! Zbliża się konferencja MCE 2018

Xiaomi niczym Robin Hood. Firma chce dzielić się zyskiem ze swoimi klientami

$
0
0

Mi Mix 2s notch salon Xiaomi

CEO Xiaomi, Lei Jun zadeklarował dzisiaj, że jego firma wyznaczyła sobie górną granicę zysków, jeśli chodzi o hardware. Szalony pomysł, czy sprytny zabieg tuż przed giełdowym debiutem?

— Nasz CEO Lei Jun obiecał dziś naszym fanom, że Xiaomi ograniczy swój zysk (po odliczeniu podatków) ze sprzedaży wszystkich sprzętów do 5 proc. - taki komunikat został opublikowany dziś na oficjalnym koncie Xiaomi na Twitterze.

Xiaomi obiecuje nie zarabiać za dużo.

Lei Jun powiedział również, że nadwyżkę zysku ze sprzedaży sprzętu Xiaomi postara się "rozsądnie rozdzielić pomiędzy swoimi użytkownikami". Co to oznacza w praktyce? Nie wiadomo. Zanim zaczniemy jednak wychwalać Xiaomi pod niebiosa, należy pamiętać o tym, że rzadko który producent smartfonów może pochwalić się wysokimi zyskami z tytułu ich sprzedaży. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest w zasadzie Apple.

Dlatego ten komunikat Lei Juna można równie dobrze potraktować jako zagrywkę marketingową. Xiaomi zaprezentowało właśnie Mi 6X i zapewne chciałoby sprzedać jak najwięcej egzemplarzy tego telefonu. Obietnica ograniczenia zysków może im tylko w tym pomóc.

To na czym właściwie zarabia Xiaomi?

Chiński producent czerpie największe korzyści ze sprzedaży oprogramowania i zaplecza ekosystemowego dla sprzętu z kategorii lifestyle i smarthome. Jednym słowem: Xiaomi - tak jak większość producentów - liczy na zysk z usług. Firma chce jeszcze w tym roku zadebiutować na dwóch giełdach - w Hong Kongu i Chinach. Moim zdaniem jest to główny powód tej nieco tajemniczej deklaracji ze strony CEO Xiaomi.

Wizerunek Robin Hooda jest dzisiaj w cenie. Tym bardziej, że Xiaomi od zawsze pozycjonowała się jako "tania marka dla ludzi" za co zresztą jest tak uwielbiana w naszym kraju.



Xiaomi niczym Robin Hood. Firma chce dzielić się zyskiem ze swoimi klientami

Ekologiczna elektrownia coraz bliżej. Tauron zakończył kluczowe testy technologiczne

$
0
0

Blok 910 MW, w należącej do Grupy Tauron Elektrowni Jaworzno III, już po kluczowym teście technologicznym. Wszystko poszło zgodnie z planem i tym samym w listopadzie 2019 r. jednostka powinna być oddana do użytku. Całkowity koszt inwestycji, która jest już w 60 procentach ukończona, to 6 mld zł.

Nowy blok w Elektrowni Jaworzno III ma spalać ok. 2,5 mln ton węgla rocznie. Czarny diament ma pochodzić z kopalń należących do Taurona. Jednostka ma rocznie wytwarzać 6,5 TWh energii elektryczne, co odpowiada zapotrzebowaniu 2,5 mln gospodarstw domowych.

Ekologiczna elektrownia, czyli mniej siarki i tlenku azotu w powietrzu.

Kluczowe ma być oddziaływanie na środowisko, które diametralnie różni się od tego, które było udziałem bloków uruchamianych w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia. Do atmosfery ma trafić o 2 mln ton dwutlenku węgla mniej. Na tym nie koniec. Blok 910 MW ma odpowiadać za emisję dwutlenku siarki na poziomie szesnastokrotnie niższym niż do tej pory. Z kolei w przypadku pyłów emisja ma zmaleć jedenastokrotnie, a tlenków azotu – pięciokrotnie.

Nowy blok o mocy 910 MW będzie jedną z najsprawniejszych jednostek tego typu w Europie potwierdzającą, że wysokosprawne i niskoemisyjne elektrownie, wykorzystujące najnowocześniejsze technologie mogą odgrywać istotną rolę w systemie elektroenergetycznym Polski – twierdzi Jarosław Broda, wiceprezes Tauronu ds. zarządzania majątkiem i rozwoju.

Basen wody i jeszcze pół.

Przeprowadzony test był istotnym elementem całej inwestycji. W razie niepowodzenia termin jej zakończenia z pewnością przesunąłby się w czasie, a też wzrosłyby odczuwalnie koszty. Ale te zmartwienia można odsunąć na bok, bo nowy blok energetyczny pozytywnie przeszedł próbę ciśnieniową, co potwierdził też Urząd Dozoru Technicznego.

Jak podaje Tauron, kocioł nowego bloku wypełniono wodą. Szczelność sprawdzono przy ciśnieniu wynoszącym 561 bar (ok. 56,1 MPa). W ten sposób zużyto 984 m sześcienne wody zdemineralizowanej, co odpowiada objętości 1,5 basenu sportowego. Woda była podgrzewana do temperatury 50 stopni. Za odpowiedni stan słupka rtęci w pomieszczeniu, gdzie przeprowadzono test, odpowiadało z kolei 10 nagrzewnic spalinowych o mocy 250 kW.

Uruchomienie: pod koniec 2019 r.

Budowa bloku przekroczyła 60 proc. zaawansowania. Nie ma żadnych zagrożeń i przesłanek mogących sugerować, że będą jakieś opóźnienia w oddaniu bloku. Planujemy, że inwestycja będzie gotowa na początku czwartego kwartału 2019 r. – zapowiada Filip Grzegorczyk, prezes Tauronu.

Wszystko zaczęło się w 2014 r., kiedy w kwietniu Tauron Wytwarzanie podpisał kontakt na budowę nowego bloku z konsorcjum Rafako i Mostostalem Warszawa. Po zmianach w umowie udział Rafako w inwestycji wynosi 99,99 proc. W marcu 2017 r. strony podpisują aneks, na mocy którego cenę umowy netto zwiększono o 71 mln zł. Termin zakończenia budowy wydłużono zaś o 8 miesięcy.

Co dalej? Przed budowniczym jeszcze kilka ważnych elementów inwestycji, w tym zakończenie montażu rurociągów systemu pary i wody zasilającej, dostawa urządzeń głównego systemu automatyki (DCS) oraz wykonanie mostu skośnego nawęglania.

Z korupcją w tle.

W tym roku było już głośno o bloku 910 MW. Niestety, nie ze względów technicznych. Przepływ pieniędzy wokół tej inwestycji zainteresował agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Postępowanie nadzoruje  śląski wydział zamiejscowy departamentu ds. przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Krajowej w Katowicach.

Zarzuty udzielania i przyjmowania korzyści majątkowych usłyszał biznesmen z branży budowlanej z Rzeszowa i kierownik ze spółki zajmującej się budową bloku w Jaworznie. Rzecz w tym, że konsorcjum Rafako powołało do realizacji tej inwestycji spółkę E003B7 z siedzibą w Raciborzu.

Według śledczych biznesmen z Rzeszowa zapłacił kierownikowi, by w ten sposób móc realizować jeden z elementów całej inwestycji. Łapówka miała składać się z trzech transz, z której pierwsza opiewała na sumę 50 tys. zł.



Ekologiczna elektrownia coraz bliżej. Tauron zakończył kluczowe testy technologiczne

Nie uciekniemy przed biometrią behawioralną. Banki użyją jej, by zwiększyć bezpieczeństwo użytkowników

$
0
0

Kiedyś płatności zbliżeniowe były nowością. Dyskutowano o koniecznych zabezpieczeniach, możliwych zagrożeniach. Dzisiaj 78 proc. transakcji kartami Mastercard tak jest właśnie dokonywanych. Bo tak już jest, że nasza rzeczywistość bardzo szybko ewoluuje. Kolejnym etapem jest profilowanie nas pod względem zachowania. Nadchodzi biometria behawioralna.

Pamiętacie jeszcze ból głowy od zapamiętywania kolejnych szeregów cyfr, niezbędnych do potwierdzenia naszej tożsamości? Najgorzej było, jak człowiek zapomniał albo się o jedną cyfrę pomylił i całą procedurę rejestracji trzeba było powtarzać od początku.

Już nie zazdrościmy skanowania oka.

Wtedy ciągle z podziwem (może u niektórych z tęsknotą) oglądaliśmy na filmach sensacyjnych sceny, w których bohaterowie mieli sprawdzane odciski palców, czy tęczówkę oka. I nawet nie zdążyliśmy się obejrzeć, a takie rozwiązania stały się dostępne też dla Kowalskiego, a nie tylko dla Toma Cruise'a, wcielającego się w Ethana Hunta.

Ilu z nas dzisiaj nie odblokowuje swojego telefonu właśnie przyciskiem palca? A przecież najnowszy flagowiec Apple - iPhone X - pokazał światu Face ID, czyli skanowanie twarzy i pewnym jest, że inni też pójdą tą drogą. A to dopiero początek.

Biometria nas sprofiluje całościowo.

Jak wynika z raportu Gartnera, będziemy coraz lepiej profilowani, coraz więcej informacji o nas samych będzie na to się składać.A to za sprawą w pierwszej kolejności biometrii behawioralnej, która wskaże na przykład jak chodzimy, jaki mamy głos, w jaki sposób korzystamy z myszy komputerowej.

Tak właśnie można jeszcze dokładnie stworzyć unikalny profil użytkownika. I w przypadku odejścia od wcześniej ustalonego szablonu zachowania odmówić dostępu do danego urządzenia lub usługi.

Naturalna ewolucja: od palca do behawioryzmu.

Tylko czy tym samym nie mamy wrażanie powoli przeżywania książki "Rok 1984" Orwella na żywo? Że już wszyscy wszystko o nas zaraz będą wiedzieć?

Przede wszystkim, tak jak w przypadku innych, zaadaptowanych już rozwiązań, tak też tutaj mamy do czynienia z wypadkową interesów banków i klientów - uważa Jerzy Zań, dyrektor zarządzający Pionem Bankowości Cyfrowej i Sprzedaży Zdalnej w Alior Bank SA. -

 

Mamy świadomość, że rozwiązania oparte na biometrii behawioralnej są jeszcze bardzo młode. Ich rozwój, poszukiwanie następnych rozwiązań, jeszcze chwilę potrwa. Jako kierunek ewolucji biometria jest naturalnym krokiem. Zaczęło się od prostego przycisku palca, potem identyfikacja czy to tęczówki, czy to twarzy, czy głosu. Teraz pojawiają się technologie behawioralne.

 

Szybkość i komfort rozwiązań dla użytkownika są dzięki temu jeszcze większe - dodaje.

Biometria jest młoda, ale za to dynamicznie się rozwija.

Faktycznie: biometria behawioralna jest jeszcze młoda. Tylko wydaje się rozwijać w postępie geometrycznym. Jak wynika z raportu Gartnera do 2022 r. mają na rynku pojawić się smartfony potrafiące rozpoznawać nasze emocję, głos, czy analizować dźwięk zewnętrzny.

Dla sporej liczby z nas może to być jednak odbierane jako coraz większa inwigilacja, coraz większa ingerencja w naszą prywatność. Eksperci na sprawę patrzą zupełnie z innej strony i dla nich biometria behawioralna stwarza szansę na lepsze zabezpieczenie klientów.

Paradoks: bezpieczeństwa może być więcej.

Uwierzytelnianie oparte na haśle stało się zbyt skomplikowane i mniej skuteczne w dzisiejszych czasach, co skutkuje słabymi zabezpieczeniami, niską wygodą użytkowania i wysokim kosztem posiadania. Technologia bezpieczeństwa w połączeniu z uczeniem maszynowym, biometrią i zachowaniem użytkowników może faktycznie poprawić użyteczność i możliwości samoobsługi - tłumaczy Mariusz Osiński inżynier techniczny z firmy Bitdefender

 

Dzisiaj użytkownicy przekonali się do odcisków palców, o czym świadczą zabezpieczenia naszych smartfonów. A pamiętajmy, że właśnie platformy mobilne - przez wykorzystywanie smartfonów do przeróżnych funkcji - stanowią największą przestrzeń adaptacyjną i edukacyjną. Dlatego tez przekonamy się do biometrii behawioralnej - dodaje Jerzy Zań.

Tak naprawdę to już kiedyś było.

Czy jest więc sens bać się, demonizować biometrię? Zwłaszcza że, jak dokładnie spojrzymy, to większość Polaków ma z nią do czynienia już od co najmniej kilku lat. Za sprawą paszportów z wbudowanymi czipem z odciskiem palca właściciela i danymi dotyczącymi jego twarzy.

Obecnie wprowadzane są jeszcze inne metody uwierzytelniania. Firma Samsung, w swoich ostatnich generacjach urządzeń mobilnych, wprowadziła funkcję identyfikacji użytkownika także po tęczówce oka. O krok dalej idzie firma Apple, która w swoich najnowszych smartfonach zaimplementowała trójwymiarowy skaner twarzy użytkownika, który działa nawet w ciemności – mówi Konrad Mirecki CTO w Wonga.

Przez pryzmat komfortu i wygody ocenimy nowe.

Trzeba też pamiętać, że nawet najdoskonalsza biometria behawioralna nie zastąpi samej funkcjonalności. Bo ciągle komfort i wygoda użytkownika jest podstawowym wyznacznikiem.

Użytkownicy dzisiaj oceniają bardzo szybko. Jeżeli dane rozwiązanie odstaje od tych do tej pory praktykowanych, to automatycznie dyskwalifikuje się w ich oczach. I nie jest używane. Biometria ma wtedy szansę, jak rzeczywiście ułatwi życie użytkownikom - przekonuje Jan Zań.

Cyfrowy Buntownik pokazuje, że banki nie śpią.

Banki jak najpoważniej traktuję te nowe wyzwanie. Np. Alior Bank SA zaplanował wydanie ok. 400 mln zł do 2020 r. w ramach swojej strategii "Cyfrowy Buntownik". Wewnątrz banku trwają intensywne prace nad wdrożeniem biometrii twarzy i głosu oraz wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Po uzyskaniu odpowiednich zgód regulatora, Alior Bank przejdzie na narzędzia chmurowe.

Cyfrowa rewolucja trwa na dobre. Biometria behawioralna to jej kolejna odsłona. Może bardziej zdemonizowana niż wcześniejsze. Ale najprawdopodobniej mechanizm będzie taki sam: poznamy nowe narzędzia, część z nas dla zasady skrytykuje, po czym stanie się to powszechne. Bo znowu wyjdzie, że dzięki temu jest łatwiej i przyjemniej. Do takich bonusów ego nie jest w stanie odwrócić się plecami.



Nie uciekniemy przed biometrią behawioralną. Banki użyją jej, by zwiększyć bezpieczeństwo użytkowników

Nowe modele aut prędzej obejrzymy na targach elektroniki niż tych motoryzacyjnych

Cyfrowy Polsat wytacza ciężkie działa. Kibice dostaną dwa nowe kanały sportowe i 1029 meczów Ligi Mistrzów

$
0
0

Cyfrowy Polsat

Dostawcy telewizji premium w Polsce dobrze wiedzą, czego oczekują od nich klienci. Jednym z najważniejszych elementów oferty jest sport dla żywo. Cyfrowy Polsat właśnie zapowiedział dwa nowe całodobowe sportowe kanały oraz zdradził swoje plany dotyczące transmisji kolejnych meczów Ligi Mistrzów.

Dostawcy linearnych usług telewizyjnych walczą o klientów najróżniejszym sposobami. W przypadku filmów i seriali podgryza je internet z usługami VOD, ale bastionem kablówek i telewizji satelitarnych są transmisje sportowe na żywo.

Cyfrowy Polsat zdaje sobie sprawę, że stabilne transmisje sportowe w dobrej jakości i bez opóźnień są sporym atutem, który może wykorzystać w walce z nc+. Firma zdradziła właśnie, w jaki sposób będzie dalej zabiegać o serca i portfele abonentów.

Cyfrowy Polsat zapowiada dwa nowe kanały sportowe.

Kanały sportowe Cyfrowego Polsatu będą nosić nazwę Polsat Sport Premium 1 i Polsat Sport Premium 2. Nadawać będą całą dobę. Programy nie będą na nich przerywane reklamami, a klienci mają mieć możliwość skorzystania z jakości „Super HD” (rozdzielczość HD, ale przy wykorzystaniu szerszego pasma).

Zrealizowane zostaną też cztery dodatkowe serwisy telewizyjne premium. W ich ramach będą transmitowane i omawiane jedne z najważniejszych rozgrywek i to - przynajmniej - przez najbliższe trzy lata. Wprowadzenie nowych kanałów było niezbędne, biorąc pod uwagę liczbę zaplanowanych spotkań.

Liga Mistrzów 2018/2019 - gdzie oglądać?

Cyfrowy Polsat nabył prawa do transmitowania meczów Ligi Mistrzów i chce w pełni to wykorzystać. Firma zapowiedziała, że w najbliższym sezonie na jej kanałach będzie można obejrzeć wszystkie 16 spotkań każdej kolejki w sezonie na żywo.

Mecze składające się na Ligę Mistrzów i Ligę Europy będą transmitowane w ramach tych czterech nowych serwisów telewizyjnych. Przez trzy sezony odbędzie się 1029 spotkań, czyli po 343 na każdy sezon.

Nowe godziny transmisji Ligi Mistrzów.

Cyfrowy Polsat może być też zadowolony z uzyskania praw do Ligi Mistrzów. Jego klienci będą mogli zobaczyć więcej spotkań niż w ostatnich latach. Do tej pory wszystkie mecze odbywały się o godzinie 20:45 polskiego czasu, a wiele z najciekawszych spotkań rozgrywanych było w tym samym czasie. Teraz mecze będą się odbywać o godzinach 18:55 oraz 21:00.

Dzięki temu może się zmniejszyć liczba sytuacji, gdy kibice będą zmuszeni wybierać, które spotkanie oglądać na żywo. Cyfrowy Polsat zadbał przy tym o to, by transmisja z każdego meczu była dostępna dla klientów i stąd właśnie pomysł na nowe kanały i nowe serwisy premium. Na każdy dzień meczowy przypada 8 godzin relacji na żywo - rejestrowanych na stadionach, jak i w studio.



Cyfrowy Polsat wytacza ciężkie działa. Kibice dostaną dwa nowe kanały sportowe i 1029 meczów Ligi Mistrzów

Zmiana na tronie japońskiego giganta. Kim jest nowy prezes Nintendo?

$
0
0

nintendo

W raporcie za miniony rok fiskalny Nintendo chwali się najwyższymi dochodami od 2010 roku. Switch jest najszybciej kupowaną konsolą w historii, zdobywając 18 mln klientów w zaledwie rok. Mimo doskonałych wskaźników, prezes firmy Tatsumi Kimishima ustępuje ze stanowiska. Nowym szefem Nintendo zostaje młodszy o 20 lat Shuntaro Furukawa. Kto to taki?

W Nintendo dokonała się potężna zmiana pokoleniowa na najwyższym szczeblu. Ustępujący prezes to Tatsumi Kimishima - wyrachowany biznesmen oraz bankier, który wcześniej szefował amerykańskiemu oddziałowi Nintendo. Kimishima zyskał fotel prezesa w niecodziennych okolicznościach. Zastąpił ukochanego przez graczy Satoru Iwatę, który zmarł w 2015 roku.

[caption id="attachment_724098" align="aligncenter" width="970"] Czwarty prezes Nintendo: Satoru Iwata[/caption]

W przeciwieństwie do Iwaty (oraz swojego następcy), Kimishima nie pochodzi ze świata gier.

To przedsiębiorca uwielbiający tenisa i golfa, który rozpoczynał karierę w japońskim banku Sanwa, gdzie spędził aż 27 lat. Swoją przygodę z grami wideo Tatsumi Kimishima zaczął dopiero w 2000 roku, w dodatku nie bezpośrednio. Bankowiec został wtedy dyrektorem zarządzającym finansami w drapieżnie rozwijającej się The Pokémon Company.

W tym czasie The Pokémon Company wydało kilka rewelacyjnych tytułów, na przykład Pokemon Gold oraz Pokemon SIlver. Kimishima awansował z pozycji na pozycję, aż został szefem amerykańskiego Nintendo. Gdy Satoru Iwata zmarł, to właśnie jego wyznaczyli na prezesa, który miał przywrócić silną pozycję Nintendo w branży gier. Firma chciała odbicia po bardzo nieudanym Wii U, a Tatsumi Kimishima okazał się odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu.

[caption id="attachment_724101" align="aligncenter" width="1907"] Piąty prezes Nintendo: Tatsumi Kimishima[/caption]

Ustępujący Tatsumi Kimishima nadzorował powstawanie, premierę i wdrażanie Switcha.

Bankier ma powody do dumy, ponieważ to za jego czasów Nintendo wydało na rynek najszybciej sprzedającą się konsolę w historii. W zaledwie rok od debiutu, Switch zyskał około 18 mln nabywców. To świetny wynik. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wyższą cenę urządzenia względem mocniejszych, bardziej wydajnych stacjonarnych platform takich jak PlayStation 4 czy Xbox One.

Doskonały start Switcha sprawił, że Nintendo zanotowało najlepszy rok fiskalny od ośmiu lat. Ostatnim razem Japończykom powodziło się tak dobrze za czasów rozchwytywanego, kupowanego na masową skalę Nintendo Wii. Tatsumi Kimishima okazał się świetnym prezesem. Mimo tego, bankier ustępuje ze stanowiska, chcąc zająć się przemysłem filmowym. Kimishima wyznaczył już swojego następcę, który zostanie szóstym prezesem w historii Nintendo.

[caption id="attachment_724104" align="aligncenter" width="1000"] Sukces Switcha to dzieło "biznesmena z banku"[/caption]

Nowy prezes to młodszy o ponad 20 lat Shuntaro Furukawa, który gry wideo ma w swoim DNA.

Na najwyższym szczeblu japońskiej firmy zachodzi zmiana pokoleniowa, która już od kilku lat trwa pośród pracowników niższego i średniego szczebla. To właśnie dzięki pokoleniowej wymianie kadr Nintendo zmienia politykę dotyczącą gier wideo. Dzięki temu na Switchu pojawiają się tak kontrowersyjne projekty jak Outlast 2 czy South Park: Fractured But Whole. Z drugiej strony Ninny otwiera się na smartfony i tablety, zarabiając na produktach pokroju Super Mario Run i Fire Emblem Heroes.

Można przypuszczać, że skoro na tronie zasiadł Shuntaro Furukawa, zmiany będą się jedynie pogłębiać. Nowy prezes ma 46 lat, a w Nintendo pracuje od 1994 roku. Furukawa odpowiadał za japoński oraz globalny marketing, a do tego jest współwłaścicielem The Pokémon Company. Nowy prezes otoczył się nowymi dyrektorami z własnego pokolenia. Jednym z nich jest Yoshiaki Koizumi - „twarz“ Nintendo Switcha oraz główny architekt tej konsoli. Drugi to Takashi Tezuka - główny producent mobilnego Super Mario Run.

[caption id="attachment_724110" align="aligncenter" width="1305"] Szósty prezes Nintendo: Shuntaro Furukawa (na prawo) razem z czołowym architektem Switcha[/caption]

Te dwie sylwetki dyrektorów pokazują, że Nintendo jeszcze silniej postawi na smartfony i tablety, a także będzie konsekwentnie promowało Switcha. Jednocześnie nowy prezes uspokaja konserwatywnych udziałowców i deklaruje, że pozostanie wierny tradycjom firmy: innowacjom oraz odważnym pomysłom dotyczącym własnych konsol.

Shuntaro Furukawa nie jest „chłopcem ze złotej klatki“, jak część poprzednich prezesów.

W Nintendo zmiany na fotelu prezesa często odbywały się pokoleniowo, z ojca na syna. Nowi szefowie firmy doskonale znali i rozumieli japońską specyfikę, ale coraz bardziej oddalali się od europejskich oraz amerykańskich klientów. Shuntaro Furukawa nie powinien popełniać tego błędu. Japończyk przez 10 lat pracował w niemieckim oddziale Nintendo. Biegle zna angielski, a do tego jest świadomy pozycji firmy w ujęciu globalnym.

Te przymioty mają sprawić, że Nintendo będzie się lepiej dogadywać z zewnętrznymi partnerami takimi jak EA, Activision, Ubisoft, SEGA, Take-Two czy Bandai Namco. Słowem - udziałowcy liczą, że Furukawa przyciągnie do platformy Nintendo więcej hitów pokroju Call of Duty, Need for Speed, Assassin’s Creed, PUBG czy Fortnite.

Gdy Shuntaro Furukawa oficjalnie zasiądzie na fotelu prezesa w czerwcu, na pewno poczuje niewygodne igiełki gigantycznych oczekiwań. Nintendo chce sprzedać aż 20 mln Switchów w następnym roku rozliczeniowym, a także zwiększyć liczbę średnio kupowanych gier przez jednego posiadacza konsoli z 3,9 na 4,5 tytułu.



Zmiana na tronie japońskiego giganta. Kim jest nowy prezes Nintendo?
Viewing all 23108 articles
Browse latest View live