Quantcast
Viewing all 23108 articles
Browse latest View live

New York Times kontra Gazeta Wyborcza, czyli jak nie robić paywalla

Image may be NSFW.
Clik here to view.

New York Times chwali się sukcesem swojej płatnej subskrypcji, z której korzystają już ponad 3 miliony użytkowników. W Polsce z zamykania treści za paywallem korzysta już sporo tytułów, ale żaden nie wkurza mnie tak bardzo jak największy paywall Gazety Wyborczej. Płaciłam, nigdy więcej nie skorzystam i Gazeto Wyborcza - do NYT masz bardzo, bardzo daleko.

Oczywiście kliknęłam dziś w link Wyborczej na fejsie i oczywiście nie mogłam doczytać końca ważnego tekstu o aborcji, bo nie płacę za cyfrową prenumeratę Wyborczej. To normalne, przyzwyczaiłam się już, że pozycjonująca się na zbawiciela demokracji i intelektualizmu gazeta nie potrafiła zabezpieczyć swoich finansów wcześniej i teraz wraz ze spadkiem czytelnictwa papieru kombinuje jak zarabiać w internecie.

Problem leży w tym, że zamykanie treści za paywallem oznacza przede wszystkim to, że te podobno ważne informacje, reportaże i opinie nie docierają do ludzi, którzy najbardziej skorzystaliby z dostępu do takich treści.

Ktoś, kto płaci za Wyborczą w sieci, najprawdopodobniej już zgadza się z linią programową tytułu.

Ludzie, którzy faktycznie mogliby poszerzyć horyzonty i być może nawet zmienić zdanie pod wpływem tekstów Wyborczej, nie zapłacą za subskrypcję, i pozostaną w swojej bańce informacyjnej, i przy darmowych, często bezjakościowych treściach.
To chyba irytuje mnie najbardziej. Nie, Wyborczo, nie jesteś zbawicielem wolności w Polsce, nie walczysz z dezinformacją i propagandą.

Pomijam jakość treści - zamykanie wszystkiego za paywallem to branie aktywnego udziału w podziale społeczeństwa na to z dostępem do przyzwoitych treści i na resztę skazaną na clickbaity i fake newsy. To taki informacyjny elityzm, który jest w porządku, o ile nie dopisuje się do niego ideologii.

Dziś zdałam sobie sprawę, dlaczego sukces paywalla New York Times’a mnie cieszy, a Wyborczej wkurza.

Różnica w podejściu do płacenia za treści tych dwóch tytułów jest prosta: NYT udostępnia bez limitu treści bezpośrednio z linka.

Gdyby wspomniany artykuł z Wyborczej był artykułem New York Times, mogłabym go przeczytać bez problemu i informacji, że muszę zapłacić. To świetne, bardzo mądre podejście amerykańśkiej gazety do treści w internecie.

Jeśli klikam na coś na Twitterze czy Facebooku to oznacza, że inwestuję swój czas i uwagę w treść. To kliknięcie to już sukces dla magazynu, bo w czasach zalewu treściami walka o kliki i uwagę jest ostra.

NYT to wie. Wie też, że łatwo zrazić w tej sytuacji czytelnika przez kuszenie a potem zamknięcie kuszącej treści za paywallem.

Poza tym, jeśli chce się przyciągać nowych czytelników, którzy potencjalnie mogą zapłacić za nieograniczony dostęp do treści na różnych platformach, trzeba pokazać, co ma się do zaoferowania.

Jeśli więc kliknę na treść z NYT z Twittera, przeczytam ją bez problemu, ale ze strony artykułu nie przejdę już do innych polecanych treści. To całkowicie fair. Na dodatek pozwala na swobodne udostępnianie treści gazety.

Nawet gdy płaciłam za Wyborczą i chciałam podzielić się czymś w mediach społecznościowych, wstrzymywałam się, bo przecież większość odbiorców nie ma prenumeraty, więc i tak tego nie przeczyta. Prowadzi to do mniejszej liczby klików, co prowadzi do mniejszych zarobków z wyświetlania reklam, co kończy się większą presją na zarabianie na paywallu i zamykanie treści. Błędne koło.

NYT z ponad 3 milionami płatnych subskrybentów wie, co robi i robi to dobrze, na dodatek nie rzucając w błoto misji informowania odbiorców w czasach, gdy fake newsy i treści bez jakości są praktycznie wszędzie, gotowe na przejęcie masowego czytelnika.

Szkoda, że polskiemu tytułowi z największą bazą płatnych subskrybentów, brakuje odwagi czy wyobraźni do łączenia darmowych treści z płatnymi i budowania zaufania między czytelnikami, a medium.



New York Times kontra Gazeta Wyborcza, czyli jak nie robić paywalla

Miesiąc zdrowego trybu życia z Huawei zmienił nasze nawyki. Siłownia przestała być torturą

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Nasza walka o mniejsze brzuchy i lepszą kondycję fizyczną trwa już ponad miesiąc. To tyle, w ile średnio człowiek jest w stanie zmienić swoje nawyki i przyzwyczajenia. Co zmieniło się u nas?

Na pewno obaj z Dawidem nie umieramy już po każdej wizycie na siłowni. Nie powiem, żebym w 100 proc. polubił odwiedzanie tego przybytku, ale dzięki muzyce i filmom konsumowanym na smartfonie Huawei Mate 10 Lite podczas treningów znoszę je całkiem dobrze.

Jesteśmy też bardziej aktywni.

Poza tym zrobiło się na tyle ciepło, że mogę wychodzić na rower/deskę. Żyć nie umierać. Do tego obaj konsekwentnie pozbywamy się zbędnych kilogramów. Po kilku rozmowach z bardziej doświadczonymi bywalcami siłowni przestałem się codziennie ważyć. Teraz robię to w tygodniowych odstępach.

Na pewno jestem też w o wiele lepszej kondycji. Podciąganie na drążku idzie mi coraz lepiej, jestem w stanie zrobić też ponad 50 pompek w jednej serii. Jednym słowem: jestem bardzo zadowolony ze swoich postępów i planuję kontynuować treningi po zakończeniu akcji z Huawei. Dawid odgraża się, że zrobi to samo.

Image may be NSFW.
Clik here to view.
huawei-mate-10-lite-1

Na marginesie chciałbym jeszcze wspomnieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony możliwościami Huawei Mate 10 Lite. Telefon ma świetny akumulator, dzięki czemu nawet kilkadziesiąt minut odtwarzania filmów nie powoduje, że muszę go ładować więcej niż raz dziennie. No i to odblokowywanie telefonu twarzą działa o wiele sprawniej, niż sądziłem. Nie zawsze udaje mi się odblokować telefon za pierwszym razem, ale na razie nie jest to w żadnym stopniu frustrujące.

Nasi czytelnicy, którzy razem z nami testują wagi i telefony Huawei Mate 10 lite zaobserwowali u siebie podobne zmiany:

Mateusz Budzik:

Dzięki wadze kontroluję sobie dwa razy dziennie wagę: z rana i wieczorem. Jeżeli chodzi o telefon: nie muszę nosić ładowarek. Często też oglądam filmy na telefonie wracając z pracy czy też na siłowni. Wrócił mi również zapał do robienia zdjęć, szczególnie selfie. Mój poprzedni telefon w pewnym momencie wystarczał jedynie do podstawowych czynności, cała reszta była obarczona kosztem szybko rozładowującego się akumulatora. Teraz się o to nie boję. Dalej jara mnie odblokowywanie twarzą. Po dość mocnej zmianie fryzury, urządzenie nie ma problemu z jej rozpoznaniem.

Paweł Grabowski:

Codziennie się ważę, nie zawsze odpalam do tego aplikację, ale waga jest w użyciu codziennie. Motywuje mnie to do pracy nad sobą. Dzięki telefonowi odkryłem na nowo radość z robienia zdjęć. Robię ich bardzo dużo.

Image may be NSFW.
Clik here to view.
huawei-mate-10-lite-2

Agnieszka Nowak

Na pewno w miarę regularnie sprawdzam wagę, a szczególnie dane dotyczące tkanki tłuszczowej i mięśniowej. Dodatkowo pilnuję też liczby kroków zrobionych danego dnia. Jeśli do codziennych nawyków mogę zaliczyć robienie selfie, to też to zgłaszam. Nie wiem, czy jest się czym chwalić, ale możliwości aparatu w tym smartfonie bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły, więc z nich korzystam.

Michał

Dzięki wadze od Huawei, która ma swoje miejsce w moim pokoju (bardzo ładnie zresztą się komponuje z otoczeniem), pamiętam o tym, aby codziennie się ważyć, a dzięki temu pilnować się cały dzień. Od początku akcji do tej pory mój wynik to -1,5kg. Podczas corannego ważenia mogę stwierdzić, czy idę w dobrym kierunku, czy jednak poprzedniego dnia pozwoliłem sobie za dużo. Jeśli tak jest, to wprowadzam korekty. Jednym zdaniem, dzięki tym testom wprowadzam nawyk dbania o siebie każdego dnia i mocnej samokontroli.

Wiemy, że to dopiero początek.

Sami widzicie. Wszystkim osobom biorącym udział w naszej akcji udało się zmienić swoją codzienną rutynę. I to na plus. Wszyscy też zdajemy sobie sprawę, że to dopiero początek przygody. Oby trwała jak najdłużej.

Image may be NSFW.
Clik here to view.


Miesiąc zdrowego trybu życia z Huawei zmienił nasze nawyki. Siłownia przestała być torturą

Skąd pomysł, że samochody powinny być autonomiczne?

„Prowadził” Teslę z fotela pasażera – stracił prawo jazdy

„Legalny Windows za 50 zł” to więcej kłopotów niż pożytku

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Można powiedzieć, że kupiłem MacBooka, bo miałem już dosyć tapety z Windowsa 10

Niesamowicie tanie oferty kupna systemu Windows można bardzo łatwo znaleźć w sieci. Niestety prawie wszystkie z nich są piratami. W tym wypadku bardzo na miejscu jest powiedzenie, że chytry traci dwa razy. Nielegalny system może się okazać bowiem o wiele droższy niż wynosi cena na aukcji.

Kiedy na stronie internetowej widzimy ofertę „Najnowszy LEGALNY Windows 10 PRO CD-KEY Gwarancja jakości” za 50 zł, zdrowy rozsądek powinien podpowiadać nam, że coś jest nie tak.

Co chwilę dowiadujemy się o kolejnych zatrzymaniach piratów. Są aresztowani, płacą odszkodowania, a mimo to nadal działają i oszukują. Niestety walka z internetowymi handlarzami przypomina próbę ubicia hydry, której odrastały kolejne głowy. Przestępców nie przekonują surowe kary i doniesienia o rozbiciu kolejnych szajek.

Ostatni duży sukces policji miał miejsce w listopadzie 2017 roku. Na terenie Hiszpanii aresztowano wtedy i przetransportowano do Polski parę, która trudniła się pirackim procederem. Wcześniej olsztyńscy funkcjonariusze zabezpieczyli dowody z ich mazurskiej „manufaktury”: duplikator płyt, kilkaset naklejek legalizacyjnych, nośników DVD, kopert i opakowań.

Opakowanie stylizowane na oryginalne miało dodać kupującym pewności, ale przed sądem stało się okazją do postawienia dodatkowych zarzutów. Większość handlarzy nie sili się jednak na inwestycje w postaci urządzeń do podrabiania oryginałów i sprzedaje klucze, które w legalnym obiegu nigdy nie powinny się znaleźć. Microsoft nie sprzedaje ich bowiem jako samodzielnych produktów. Skąd zatem biorą się one w obiegu?

Najczęściej z Chin, gdzie wytwarzana jest większość elektroniki. Zorganizowane grupy przestępcze współpracują tam z pracownikami fabryk, którzy są w stanie hurtowo kopiować klucze przeznaczone dla produkowanych komputerów. Taki laptop pracuje później bez zastrzeżeń, ale na jego kluczu działać może również system operacyjny z drugiego końca świata. I to nie jeden. Takie rozdwojenie może okazać się problematyczne, np. kiedy prawowity właściciel będzie chciał skorzystać ze swojego klucza przy przeinstalowywaniu systemu.

Kupujemy Windowsa – jak zrobić to legalnie?

Opcji mamy kilka. Pierwszym wyborem powinien być oficjalny, internetowy sklep Microsoftu, ale system można kupić także u autoryzowanych partnerów. Są wśród nich takie sklepy jak Media Markt, Saturn, Media Expert, Euro RTV, X-kom, Komputronik, gdzie kwestia legalności również jest klarowna.

Dla pewności zakup możemy sprawdzić wykorzystując zabezpieczenia Microsoftu:

  • na zewnątrz pudełka z systemem powinna znajdować się etykieta certyfikatu autentyczności z informacją o produkcie, kraju pochodzenia i kraju, gdzie powinno się korzystać z systemu. Aby utrudnić podrobienie etykiety zabezpiecza się ją nadrukiem Intaglio (wyczuwalne opuszkami palców grzbiety na etykiecie) i obrazem utajonym (pod niewielkim kątem widoczne są dodatkowe informacje).
  • do płyty czy pendrive’a z systemem powinna być dołączona karta klucza produktu z 25 – znakowym kluczem. Nie powinna być kupowana osobno.
  • jeśli kupujemy Windowsa 10 w postaci pakietu, to na pendrive’ie znajdziemy też hologram, który mieni się barwami po przechyleniu. Podobny efekt dotyczy płyt, na których sprzedawane były starsze wersje systemów operacyjnych.
  • ważne jest również samo pudełko. Jeśli zawiera błędy w pisowni, rozmyty tekst czy obrazy niskiej jakości powinna się nam zapalić w głowie lampka ostrzegawcza, że system nie pochodzi z legalnej dystrybucji.

Wszystkie te zabezpieczenia nie zostały wprowadzone bez przyczyny. Świat wciąż bardzo powoli rezygnuje z piratów. Badanie BSA pokazało, że w 2015 roku aż 39 proc. oprogramowania instalowanego na komputerach, nie miało poprawnej licencji. Polska uplasowała się niestety grubo powyżej średniej z wynikiem 48 proc.

Kłopoty mogą spotkać również kupującego.

Na nic zdadzą się tłumaczenia, podkreślające nieświadomość w momencie nabywania systemu. Podejrzanie niska cena i brak możliwości wykazania, że produkt został legalnie wprowadzony do obrotu przez Microsoft (a nie pochodzi np. z kradzieży) to wystarczające ostrzeżenia, przez które powinniśmy przerwać transakcję. W myśl przepisów polskiego Kodeksu Karnego nabywanie pirackiego oprogramowania może stanowić paserstwo. Grozi za nie kara nawet do pięciu lat pozbawienia wolności, a odpowiedzialność można ponieść nawet za działanie nieumyślne. Dlatego przy każdym zakupie oprogramowania należy sobie zadać pytanie „czy jesteśmy pewni, że pochodzi ono z legalnego źródła?”.

Choć w Polsce konsumenci decydują o swoich zakupach biorąc pod uwagę głównie cenę, to liczyć się powinien również koszt alternatywny. Nawet jeśli kupując nielegalne oprogramowanie nie doświadczymy nieprzyjemności z prawem, to wystawiamy się na zwiększone ryzyko infekcji szkodliwym oprogramowaniem i tracimy dostęp do aktualizacji zwiększających bezpieczeństwo.

O tym, że ta gra nie jest warta świeczki przekonacie się czytając mój kolejny artykuł o nielegalnym oprogramowaniu.

Partnerem artykułu jest Microsoft.



„Legalny Windows za 50 zł” to więcej kłopotów niż pożytku

Sonda InSight rozpocznie wreszcie swoją podróż na Marsa. Na jej pokładzie znalazł się polski akcent

Image may be NSFW.
Clik here to view.
sonda-insight

W sobotę, 5 maja NASA w końcu wystrzeli sondę InSight w kierunku Marsa. Jej celem będzie sejsmologiczny przegląd Czerwonej Planety.

Sonda Interior Exploration Using Seismic Investigation Geodesy and Heat Transport (InSight) miała wyruszyć w kierunku Marsa w 2016 r. Niestety pierwotny plan został pokrzyżowany przez awarię jednego z kluczowych urządzeń sondy (wyciek w osprzęcie sejsmometru) i start trzeba było przesunąć na maj 2018 r. Jeśli tym razem wszystko zadziała, InSight doleci na Marsa 26 listopada i wyląduje na równinie Elysium Planita.

Sonda InSight dostarczy nam bardzo ważne informacje na temat Marsa.

InSight to stacjonarny, marsjański lądownik wyposażony w aparaturę badawczą. Naukowcy chcą sprawdzić puls Czerwonej Planety, czyli przeprowadzić badania sejsmologiczne przy pomocy bardzo czułego sejsmometru. Do tego dojdzie jeszcze zmierzenie cech fizycznych jądra Marsa.

Badanie to zostanie wykonane w następujący sposób: InSight zacznie wysyłać fale radiowe w stronę Ziemi, a naukowcy zmierzą jej dopplerowskie przesunięcie na podstawie którego będzie można wyliczyć wahanie osi rotacji Marsa. Jest ono uzależnione od rozmiaru i stanu skupienia marsjańskiego jądra.

Sprzęt zaprojektowany przez polską firmę wykona najgłębszy odwiert na Czerwonej Planecie.

[caption id="attachment_725721" align="aligncenter" width="730"]Image may be NSFW.
Clik here to view.
sonda-insight-2
Części układu HP3 zaprojektowane w Polsce.[/caption]

Na koniec NASA chce jeszcze zmierzyć strumień ciepła podpowierzchniowego. Badanie to ma pozwolić naukowcom na poznanie szczegółowej struktury geologicznej (łącznie z jej składem) Marsa. Żeby zbadać ten strumień ciepła, InSight będzie musiał wwiercić się w powierzchnię na głębokość ok. 4 m.

Do tego celu sonda została wyposażona w Penetrator Kret, który jest dziełem polskiej firmy Astronika. Jednym słowem: możemy się chwalić, że Polacy będą odpowiedzialni za najgłębszy odwiert na Marsie.

Dzięki sondzie InSight naukowcy mają nadzieję dowiedzieć się jak najwięcej na temat formowania się skalistych planet w naszym Układzie Słonecznym. Misja potrwa ok. 2 ziemskich lat, czyli 708 soli (dni marsjańskich).

NASA chce przy okazji sprawdzić nowy system komunikacyjny MarCO.

Oprócz InSight, na pokładzie rakiety Atlas V-401 w kierunku Marsa polecą również dwie satelity Mars Cube One, zwane również satelitami MarCO. Ich zadaniem będzie ustanowienie nowego kanału komunikacji z aparaturą znajdującą się na Marsie.

Największą zaletą Mars Cube One jest ich kompaktowy rozmiar i niewielki koszt produkcji. NASA liczy na to, że w przyszłości tego typu sprzęt będzie wykorzystywany do komunikacji z sondami naukowymi badającymi inne planety (i ich księżyce) w naszym Układzie Słonecznym.

Aparatura do badań sejsmologicznych zainstalowana na pokładzie sondy InSight na pewno przyczyni się do lepszego poznania planety, którą planujemy kolonizować. Jeśli NASA wprowadzi w życie swoją nową, ogłoszoną w zeszłym tygodniu strategię, może stać się o wiele szybciej, niż dotychczas prognozowano.



Sonda InSight rozpocznie wreszcie swoją podróż na Marsa. Na jej pokładzie znalazł się polski akcent

Huawei P20 Pro – jak sprawdził się w praktyce i czy warto go kupić – recenzja po miesiącu

Internauci dostali nauczkę na własne życzenie, ale i tak obrywa się Microsoftowi

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Microsoft RODO

Użytkownicy, którzy podczas zakładania konta Microsoft nie wpisali poprawnej daty urodzin, mogą mieć teraz spory problem. Firma blokuje właśnie dostęp do usług dzieciom ze względu na zmiany w prawie. Odblokowanie dostępu do usług to nie taka prosta sprawa.

Podczas zakładania kont w internecie praktycznie zawsze trzeba podać datę urodzenia. Firmom informacja o wieku potrzebna jest jednak nie tylko w celach marketingowych. Nie wszystkie usługi przeznaczone są w końcu dla dzieci lub ograniczana jest liczba funkcji, gdy korzystają z nich nieletni.

Ze względu na nowe unijne rozporządzenie o ochronie danych, czyli RODO, firmy administrujące danymi osobowymi wprowadzają nowe regulaminy. Jedną z takich korporacji jest Microsoft. Osoby dorosłe, które nie wpisały daty urodzenia w ogóle i zostały właśnie oflagowane jako dzieci, mają teraz spory problem.

Blokada konta Microsoft z powodu RODO.

O sprawie napisał portal Niebezpiecznik. Okazuje się, że jeżeli użytkownicy nie podali wcześniej wieku, muszą teraz uzyskać „zgodę rodzica” by dalej korzystać z usług. Mogą przejść też alternatywnie ścieżkę weryfikacji wieku - zwykła zmiana daty urodzin w ustawieniach nie wystarczy.

Jednym ze sposobów na potwierdzenie wieku jest dodanie danych karty płatniczej. Jeśli ktoś nie chce podawać firmie tych danych, może za pośrednictwem formularza wysłać skan dowodu osobistego. Osoby, które nie chcą dzielić się z korporacją numerem karty lub skanem dowodu mogą… pożegnać się z usługami.

Jest jeszcze jeden sposób na weryfikację konta Microsoft - ale nie za darmo.

Konto dziecka można zweryfikować za pośrednictwem innego konta Microsoft osoby dorosłej. Problem w tym, że wymaga to dodatkowej opłaty w wysokości 2 zł i to nie z karty prepaid. Microsoft przekonuje, że w ten sposób zabezpiecza konta dzieci przed weryfikacją przez osobny postronne.

Tłumaczenie jest mętne i pokrętne. W pierwszym odruchu można się też wściekać, że Microsoft wymaga za coś takiego opłaty. Jestem jednak przekonany, że nie ma co drzeć szat o 2 zł, bo to nie jest wygórowana kwota. Trafia ona w dodatku na konto dziecka i można wykorzystać ją przy przyszłych zakupach.

Trudno mi wściekać się na Microsoft.

Rozumiem, że są osoby, które nie chcą się dzielić z firmami danymi. Wiem, że kilku osobom sprawiło to teraz niemałe problemy. Niebezpiecznik przytacza historię niepełnoletniej firmy, która stworzyła firmowe konta Microsoft i ustawiła w nich jako datę urodzenia datę rozpoczęcia działalności. Tak naprawdę nie ma co szukać w tym sensacji.

Owszem, Microsoft utrudnia dostęp do swoich usług ludziom dbającym o prywatność, i to w kontekście wprowadzenia ustawy, która powinna internautów bronić. Nie wprowadził nowego mechanizmu na złość klientom, tylko po to, by chronić ich dane. Może i wyszło niezgrabnie, ale to tylko jednorazowa upierdliwość.



Internauci dostali nauczkę na własne życzenie, ale i tak obrywa się Microsoftowi

Rak polskiego biznesu

Image may be NSFW.
Clik here to view.

30 kwietnia 2018 r. to dzień, w którym udało nam się wyegzekwować ostatnią płatność za fakturę z 2017 r. 5 miesięcy po terminie płatności, bo wystawiona była w listopadzie.

Przyjmijmy na poczet łatwości tego wyliczenia, iż była to faktura na kwotę 10 tys. zł netto. Jako przedsiębiorca, przez 5 długich miesięcy praktycznie kredytowałem tę fakturę na kwotę... 4,2 tys. zł. Skąd taka suma? Otóż do 20 grudnia musiałem od niej zapłacić 19-proc. podatek dochodowy, czyli 1,9 tys zł (jestem osobą fizyczną prowadzącą działalność gospodarczą na liniowym podatku dochodowym) oraz do 25 grudnia 23 proc. podatek VAT, czyli 2,3 tys. zł. Nie dość więc, że nie zarobiłem 10 tys. zł, to jeszcze sam musiałem wyłożyć 4,2 tys., by księgowo obsłużyć ten wirtualny przychód.

Mówimy tu tylko o zaledwie jednej zaległej fakturze. Prawda jest jednak taka, że grubo ponad połowa faktur nie jest płacona w terminie, a 1/3 z nich to zaległości ponad 3-miesięczne. Kwota "kredytowania" swoich własnych przychodów w wielu miesiącach robi się więc naprawdę niebagatelna.

Czy to normalne? Nie, to prawdziwy rak polskiego biznesu, który potrafi zabić nawet najlepiej prowadzone przedsiębiorstwa

Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której w grę wchodzą milionowe faktury przychodowe. Tak jest na przykład w przemyśle ciężkim, który zazwyczaj operuje na gigantycznych kwotach, ale niskich marżach, więc obsługa kilkumilionowych podatków VAT i dochodowych z niezapłaconych faktur przychodowych może być zabójcza dla płynności organizacji. No bo spółka może nie mieć wolnych środków na zabezpieczenie podatków od przychodów.

A urzędy skarbowe bezwzględnie oczekują płatności podatków na czas. Spóźnisz się o dzień z przelewem podatku dochodowego - masz problem. Nie odprowadzisz należnego VAT-u przez miesiąc, czy dwa - masz problem gigantyczny. Wpadasz w spiralę odsetek, upomnień, kar. Niszczysz sobie reputację, w przyszłości będziesz miał wielki problem, by uzyskać jakiekolwiek finansowanie pomocnicze, na przykład w postaci kredytu. Urząd nie pyta, czy otrzymałeś płatność za swoją fakturę przychodową. Urząd wymaga przelewu. Natychmiast.

Skąd bierze się problem?

W większości przypadków - ale nie we wszystkich, o czym za moment - tworzy się spirala zaległości.

Weźmy przykład z medialnego podwórka, na którym działa Spider's Web. Naszymi klientami są głównie domy mediowe i agencje reklamowe, które obsługują lokalne oddziały globalnych firm technologicznych (oczywiście to dość daleko idące uogólnieniem, ale dobre na poczet niniejszego wywodu). Dom mediowy może podpisywać z nami umowy w dobrej wierze, obiecując na piśmie, że zapłaci w 14, czy 21 dni po terminie wystawienia faktury. Jednak potem okazuje się, że dom mediowy nie dostał przelewu transzy zadeklarowanego budżetu od lokalnego przedstawiciela globalnej firmy. Z kolei ten polski oddział twierdzi, że nie dostał na czas funduszy od swojej lokalnej europejskiej centrali, a ta europejska centrala nie dostała od spółki-matki z Azji.

Nie ma wtedy znaczenia, że naszym klientem jest de facto dom mediowy i nie powinno nas obchodzić, jakie problemy ma z wyegzekwowaniem przelewu zadeklarowanego budżetu od producenta. To samo może bowiem powiedzieć dom mediowy o europejskiej centrali danego producenta... Jeden tryb w spirali nie zadziała i cały łańcuch pokarmowy się wysypuje.

Niestety zdarzają się też sytuacje patologiczne innego typu

Są bowiem takie podmioty na rynku medialnym, które... nie płacą swoim kontrahentom na czas specjalnie. Pomyślmy - wygrywając budżety reklamowe danego producenta, agencje często dysponują dziesiątkami milionów złotych. Zamiast przelewać je wydawcom, oczywiście po odtrąceniu swojej marży, wolą obracać dużą kwotą na rynku finansowym, by na niej zarabiać. Każdy miesiąc opóźnienia w przelewach do podmiotów końcowych może oznaczać grube setki tysięcy złotych dodatkowego zysku.

A wydawcy, czyli podmioty na samym dole łańcucha pokarmowego, nie powiedzą takiej agencji: gdzie jest moja kasa, wy skurw...., bo boją się, że utracą ewentualne kontrakty w przyszłości. Godzą się więc po cichu na to, że będą kredytować swoje przychody przez długie miesiące, modląc się, żeby w końcu wszystkie zaległe płatności zostały opłacone.

Od lat słyszymy o tym, że kolejne rządy próbują jakoś rozwiązać problem zatorów płatniczych

Że zmieni się moment konieczności zapłaty podatku VAT z daty wystawienia faktury na datę otrzymania przelewu. Że urzędy skarbowe łagodniej będą traktować przedsiębiorców, którzy nie otrzymują płatności na czas. Tymczasem nic się nie dzieje i problem jest coraz poważniejszy. I to taki, który dotyka wszystkie firmy, niezależnie od wielkości.

Jednak najbardziej narażone na negatywne skutki tej patologii są przedsiębiorstwa, które są w szybkiej fazie wzrostu przychodów. Czyli takie, na których państwu najbardziej powinno zależeć.



Rak polskiego biznesu

Żal mi Twittera. Źli ludzie wykorzystują serwis w niecnych celach, bo słowo harcerza nic już nie znaczy

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Twitter zablokował Cambridge Analytica

Twitter zablokował Cambridge Analytica. Firma nie może publikować już reklam. Kolejny gigant mediów społecznościowych napisał dobre przepisy, które łamią źli ludzie.

Twitter zablokował wszystkim kontom prowadzonym lub nadzorowanym przez Cambridge Analytica możliwości publikowania reklam. Uzasadnia to tym, że firma działa według modelu biznesowego, który stoi w całkowitej sprzeczności z akceptowalnymi przez Twitter Ads praktykami biznesowymi.

Twitter sprzedaje dane, czyli właściwie co?

Informacje, które sprzedaje Twitter, są w większości ogólnie dostępne dla każdego. Trzeba mieć tylko czas i ochotę przedzierać się przez gąszcz opublikowanych na portalu postów. To mało wdzięczne zajęcie, dlatego Twitter oferuje firmom ładne spakowane i proste w wykorzystaniu bazy danych. Mogę je sobie na własne potrzeby analizować, ale muszą przestrzegać kilku zasad.

Twitter wyraźnie zakazuje korzystania z pozyskanych danych w celu uzyskiwania informacji politycznych albo zestawiania ich z pozyskanymi z innych źródeł informacjami. Takie zasady łamaliby tylko źli ludzie, więc nie ma problemu. Firmy kupując dane, kładą rękę na sercu i dają słowo harcerza, że danych nie wykorzystają do politycznego profilowania i nie będą ich zestawiać z innymi bazami. Nawet nie umieszczą ich w folderach obok siebie.

Twitter zablokował Cambridge Analytica, bo złamała te zasady.

Co jest prawdą, a przynajmniej jej częścią. W 2015 r. Aleksander Kogan, naukowiec, który opracował słynny quiz na Facebooka, kupił dane od Twittera, żeby wykorzystać je w sposób całkowicie zgodny z wszelkimi zapisami rozćwierkanej platformy. Stały się one w ten sposób własnością firmy Kogana, czyli Global Science Research. Firmy, która powstała po to, żeby zbierać i opracowywać dane dla SCL, która założyła Cambridge Analytica. Twitter zdaje się blokadą sugerować, że jednak kupione przez Kogana dane jakimś cudem zostały potem wykorzystane w politycznej kampanii prowadzonej przez Cambridge Analytica.

Twitter płaczący nad tym, że ich dane zostały wykorzystane niezgodnie z regulaminem, przypomina Facebooka, który po wystosowaniu komunikatu „proszę, skasujcie wszystko'”, umywa ręce. Powoli zaczyna mi być żal tych firm technologicznych - źli ludzie je tak niecnie wykorzystują.

W 2017 r. przychód ze sprzedaży danych wyniósł 13 proc. całkowitych przychodów Twittera.



Żal mi Twittera. Źli ludzie wykorzystują serwis w niecnych celach, bo słowo harcerza nic już nie znaczy

Bardziej oficjalnego potwierdzenia chyba nie będzie. Cyberpunk 2077  pojawi się na targach E3

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Cyberpunk 2077 pojawi się na E3

Wreszcie jakiś neon na końcu tej czarnej ulicy - Cyberpunk 2077  zostanie pokazany na targach E3 2018.

O tym, że RPG od twórców Wiedźmina pojawi się w Los Angeles, ptaszki ćwierkały od jakiegoś czasu, ale cały czas nie mieliśmy oficjalnego potwierdzenia. Wreszcie się pojawiło, a wyłapało je czujne oko z Reddita. Na oficjalnej stronie targów w kategorii produktów znalazły się trzy wpisy, które mówią wszystko:

Role-Playing > PC/Windows
Role-Playing > Sony PlayStation 4
Role-Playing > Xbox One.

Nie da się ukryć, że twórcy Cyberpunka 2077, mówiąc oględnie, nie rozpieszczają nas. O samej grze wiemy niewiele, o dacie jej premiery jeszcze mniej. Dlatego właśnie tyle osób tęsknie spoglądało ku E3. Teraz, kiedy informacja została potwierdzona, możemy tylko skreślać kolejne dni w kalendarzu, a potem godziny na cyferblacie i minuty. Tak, będę miała w czerwcu bardzo pomazany zegarek, ale wreszcie dowiemy się czegoś więcej, bo na razie głównie błądzimy w ciemnościach.

Wiemy już, że Cyberpunk 2077 zostanie pokazany na E3. Ile lat przyjdzie nam czekać na grę?

Może nie będzie tak źle. Kto by pomyślał, że to właśnie urzędnicze papiery rzucą więcej światła na grę, no ale stało się. CD Project RED postanowił zdobyć złote monety na dofinansowanie kilku projektów i aby je zdobyć musiał opisać, na co zostaną one przeznaczone. W samym opisie celów nie ma nic przesadnie zaskakującego. Redzi potrzebują waluty na stworzenie rozgrywki dla wielu graczy, kreację grywalnego miasta, które będzie tworzone w czasie rzeczywistym, dostarczenie jakości filmowej do gry i lepszej jakości animacji ciała i twarzy. Wszystko to oczywiście nowe, lepsze, dokładniejsze, ale to, co naprawdę ciekawe, kryje się gdzie indziej. Na realizację planów mają czas do lipca 2019 r.

Co prawda nie można się spodziewać, że gra trafi wówczas do sklepów, to raczej byłoby marzenie ściętej głowy, ale jest nadzieja na to, że w przyszłe lato wreszcie dowiemy się znacznie więcej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jest szansa, że dostaniemy jakieś grywalne fragmenty.

Czerwiec 2018 r. pierwsza porcja informacji, a potem pewnie przyjdzie nam uzbroić się znów w cierpliwość i znów czekać do lata na więcej. Chciałabym napisać, że twórcy powinni się spieszyć, bo przegapią swój czas, bo ludzie się znudzą tematem, a właśnie teraz Cyberpunk jest modny, ale kogo ja oszukuję. Twórcy wiedzą zbyt dobrze, że wystarczy im sześć znaków, żeby zelektryzować fanów.



Bardziej oficjalnego potwierdzenia chyba nie będzie. Cyberpunk 2077  pojawi się na targach E3

Trwa wyścig do wiedzy i nauki. To już rok, odkąd Udemy jest w Polsce

Image may be NSFW.
Clik here to view.
udemy

Rynek pracy bywa przewrotny, zmienny. Co jakiś czas z nagłówków sypią się informacje, które sugerują nadchodzące zmiany. Są oczywiście punkty stałe, tendencje utrzymujące się od jakiegoś czasu lub – co nawet częstsze - wzmagające swoją dynamikę. Gdzieś wśród tego wielkiego rynkowego mechanizmu muszą odnaleźć się pracownicy. Jednym ze sposobów dopasowywania się do kaprysów rynku jest ciągłe zdobywanie wiedzy.

Domyślam się też, że jest to jeden z powodów, dla których serwisowi oferującemu szkolenia online - Udemy, udało się skutecznie wejść na polski rynek.

Udemy wystartowało w Polsce prawie rok temu.

Niełatwa lokalizacja na język polski przebiegła jednak dość pomyślnie i niedługo później wystartowała pierwsza globalna kampania, która została wdrożona również nad Wisłą. Na samym początku działalności pojawiały się obawy, że powszechna znajomość języka angielskiego może być przeszkodą dla promowania polskojęzycznych kursów. Jednak niedługo później ruszyła akcja promocyjna Learn Fest – a w Polsce po prostu Festiwal Nauki. Szybko okazało się, że obawy były przedwczesne, a Polacy zaczęli chętnie brać udział w szkoleniach w rodzimym języku. To mniej więcej w tym czasie pojawiły się pierwsze szkolenia m. in. Arkadiusza Włodarczyka. Do dzisiaj jego materiały obejrzało prawie 70 tys. osób.

Od tego czasu Udemy przechodziło zmiany.

Globalnie zmienił się CEO firmy. Dennisa Yanga zastąpił Kevin Johnson. Lokalnie uruchomiono płatności złotówkach dla instruktorów, co umożliwiło polskim szkoleniowcom otrzymywanie wynagrodzeń bezpośrednio na konto, bez pośrednictwa PayPala.

Te zmiany, mimo że istotne dla samej firmy i instruktorów, zapewne przeszły niezauważone przez tych wszystkich, którzy platformę odwiedzają w poszukiwaniu wiedzy. Nie zmienia to jednak faktu, że i na tym polu Udemy radzi sobie nieźle i chwali się, że 20 mln ludzi na świecie skorzystało już usług platformy.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Myślę, że akurat w Polsce rozwój Udemy nie wynika tylko z częstych promocji czy niemałej oferty. Szkolenia online są coraz popularniejsze, a przy okazji wydaje się, że rośnie świadomość, iż ciągła nauka i poszerzanie wiedzy jest niezbędne na rynku pracy. Zwłaszcza, że ten weryfikuje umiejętności - szczególnie te zdobyte na studiach. Wystarczy spojrzeć, jak szybko rozwija się np. marketing, HR, nowe technologie, aby przekonać się, ile regularnej pracy czeka kogoś, kto będzie chciał zostać specjalistą w którejś z tych dziedzin.

A dzięki takim platformom jak Udemy, można uzupełniać wiedzę własnym tempie i na swoich warunkach.

Motywacją do nauki może być nie tylko drobna korekta umiejętności czy zawodowych specjalizacji. Zdarzają się przecież przypadki, że ktoś chce całkowicie zmienić branżę, sposób czy tryb pracy. Czasem jest to związane z wypaleniem zawodowym, ale bywa, że w wyuczonym zawodzie brakuje odpowiednich stanowisk. W skrajnych sytuacjach w grę wchodzi nawet wykluczenie zawodowe.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Udemy chce pomóc osobom wykluczonym z rynku pracy.

Następny ruch platformy jest związany z aktywizacją zawodową osób niepełnosprawnych, ucząc umiejętności z zakresu IT i Data Science.
Że jest to problem istotny, niech świadczą dane z Rocznika statystycznego, który podaje, że niespełna 17 proc. niepełnosprawnych było aktywnych zawodowo w ostatnim kwartale 2016 roku w Polsce. Udemy już teraz uruchomiło automatyczne polskie napisy, które mają pomagać w zdobywaniu wiedzy osobom niesłyszącym i niedosłyszącym. W przyszłości mają pojawić się również tłumaczenia z innych języków.

Branża IT pojawia się tu nieprzypadkowo.

Żeby nie powtarzać tego, co wszyscy wiemy, napiszę tylko, że jest sporo prawdy w opinii, że współcześnie każdy powinien znać 3 języki: ojczysty, angielski i jakiś język programowania. Tych ostatnich w serwisie Udemy nie brakuje, zwłaszcza jeśli chce się zdobywać umiejętności od podstaw i uczyć nowych rzeczy.

Plany i dotychczasowy rozwój Udemy jest o tyle warty odnotowania, że w Internecie aż roi się od darmowych treści, szkoleń, poradników. I część z nich jest zapewne bardzo wartościowa. Myślę jednak, że przebicie się przez stosy mało profesjonalnych i niezbyt przejrzystych materiałów do nauki zajmuje na tyle dużo czasu, że znacznie wydajniejszy wydaje się zakup kilkunastogodzinnego szkolenia ocenionego przez ludzi, którzy z danego kursu naprawdę korzystali.

Partnerem tekstu jest Udemy.



Trwa wyścig do wiedzy i nauki. To już rok, odkąd Udemy jest w Polsce

Tych dwóch telewizorów nie kupisz nigdzie taniej. Świetna promocja w Neonet

Image may be NSFW.
Clik here to view.
tani telewizor na majówkę

Pamiętacie, jak w sieci było głośno po tym, jak Neonet omyłkowo wystawił PlayStation 4 w cenie znacznie niższej od rynkowej? Tym razem pomyłki nie ma, choć ceny są nietypowo niskie. Te telewizory nie pojawiły się u nikogo za mniejsze pieniądze.

Sprzedawca też człowiek i zdarza mu się pomylić podczas pracy. Gorzej, jeżeli tym sprzedawcą jest duży sklep, prowadzący na dodatek sprzedaż internetową. Pomyłka szybko się niesie po sieci, w tym za sprawą takich serwisów, jak Spider’s Web. Przy czym nikt raczej nie komentuje zawyżonych niechcący cen. Ale te zaniżone? Trzeba się spieszyć, zanim sklep się zorientuje, że sprzedaje towar po kosztach.

Neonet się już kiedyś o tym przekonał, wystawiając PlayStation 4 w zbyt niskiej cenie. Honorował przy tym zamówienia tych, którzy załapali się na nietypową promocję. Teraz ponownie w jego ofercie pojawiają się niesamowicie tanie towary. Gdyby nie przekonanie o profesjonalizmie tego sklepu i konieczność wpisania kodu rabatowego OKAZJA, ryzykowałbym teorię, że ktoś się znowu pomylił.

Tymi towarami są dwa telewizory z gatunku niedrogich. Raczej nie są to propozycje dla entuzjastów kina domowego, a dla osób, które szukają drugiego odbiornika. Na działkę czy do sypialni. Oba urządzenia pochodzą od dwóch różnych firm: LG i Samsunga. Jeżeli szukasz tego typu sprzętu, to czas sprawdzić ofertę Neonetu. I podać dalej informację znajomym.

Telewizor prosty, tani, kompaktowy, ale i fajny - w sam raz na majówkę. 32-calowy LG 32LJ510B za 710 zł.

Image may be NSFW.
Clik here to view.
tani telewizor na majówkę

To raczej nie jest telewizor, który chcesz postawić w salonie – no chyba, że masz aktualnie poważne problemy finansowe, i szukasz jakiegokolwiek telewizora. Jako drugi odbiornik sprawdzi się jednak doskonale. Do oglądania telewizji w sypialni lub jako urządzenie na działkę czy innego domku, w którym bywamy na wakacje.

LG 32LJ510B to 32-calowy telewizor HD (rozdzielczość 1366 x 768 pikseli), który ma kilka asów w rękawie. Tymi asami są algorytm przetwarzający sygnał telewizyjny SD i w inteligentny sposób wyostrzający go do HD. Drugim jest system dźwięku przestrzennego (dwukanałowy dźwięk z symulacją 3D), co rzadko się zdarza w telewizorach z tej półki cenowej. Nie zainstalujemy na tym modelu żadnych aplikacji, ale bez problemu podłączymy dowolne urządzenie HDMI, obejrzymy też treści zapisane w pamięci USB (np. pendrive), w tym zdjęcia czy nagrane wcześniej filmy i seriale.

49 cali porządnego sprzętu Full HD za 1799 zł, czyli Samsung UE49M5572 za 1799 zł w Neonet.


Image may be NSFW.
Clik here to view.
tani telewizor na majówkę

To telewizor ze średniej półki cenowej, który doskonale nada się nie tylko do działkowej telewizji, ale również do oglądania wieczornych wiadomości, meczów czy telewizyjnych filmów i seriali w naszym salonie. Oferuje rozdzielczość Full HD, a więc można go wykorzystać również do grania na konsoli, a nawet do oglądania filmów na Blu-ray.

Jego atuty to Wide Color Enhancer Plus poszerzający gamę kolorystyczną i zwiększający liczbę odcieni o zbliżonej tonacji, a także system doboru kontrastu zwiększający głębię postrzeganego obrazu. No i nie zapominajmy o najważniejszym: to telewizor typu Smart z systemem Tizen, a to oznacza, że możemy na nim zainstalować aplikacje pokroju HBO Go, Showmax, Netflix, ipla czy Player. Współpracuje też z urządzeniami zewnętrznymi i oferuje 800-hercową matrycę – idealną dla entuzjastów transmisji sportowych.

* Partnerem tekstu jest Neonet.



Tych dwóch telewizorów nie kupisz nigdzie taniej. Świetna promocja w Neonet

Ten sam model, 20 lat różnicy: Mercedes klasy E z 1998 i 2018 r. Co je łączy?

Nikon potwierdza: nowy system bezlusterkowców trafi na rynek wiosną przyszłego roku

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Po mglistych zapowiedziach nareszcie mamy konkret. Nowy rozdział w historii Nikona rozpocznie się wiosną 2019 r. To właśnie wtedy zadebiutuje nowy system aparatów bezlusterkowych.

Nikon od dawien dawna stoi lustrzankami. Ten typ aparatów - a konkretnie cały system Nikon F, w skład którego wchodzą też obiektywy i akcesoria - odpowiada za lwią część struktury finansowej firmy. Tymczasem na rynku obserwujemy coraz większe przesuniecie w stronę bezlusterkowców, czyli aparatów młodszych, nowocześniejszych i przeważnie bardziej zaawansowanych technologicznie.

Bezlusterkowce serii Nikon 1 nie odniosły sukcesu na rynku, co od samego początku było do przewidzenia. Aparaty miały zbyt małe matryce, by uzasadnić sens wymiany obiektywów. Do tego sama oferta szkieł nigdy nie rozpieszczała.

To wszystko ma szansę się zmienić wiosną przyszłego roku.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Nareszcie mamy pierwsze oficjalne potwierdzenie daty wejścia na rynek zupełnie nowej serii bezlusterkowców Nikona. Przedstawiciel tej firmy w wywiadzie dla japońskiej telewizji NHK potwierdził, że nowy system zadebiutuje wiosną 2019 r.

Czego można się spodziewać? W wywiadzie jest mowa o systemie z wyższej półki (High End Mirrorless System), co jest jedynym konkretem. Wcześniej z ust prezesa Nikona padły słowa, że „jeśli mamy być konkurencyjną firmą na rynku bezlusterkowców, to musimy wejść w pełną klatkę”. Byłoby więc wielkim zaskoczeniem, gdyby Nikon nie pokazał pełnoklatkowego bezlusterkowca.

Czekam na ten aparat z wielką ciekawością. Czeka na niego również cały rynek. Mam wielką nadzieję, że Nikon wyciągnął wnioski z porażki serii 1 i tym razem zaprezentuje aparat, na jaki czekamy, czyli przemyślany i - przede wszystkim - zaawansowany. Liczę na mocną konkurencję dla aparatów Sony, które przejmują coraz większą część rynku pełnych klatek.

Nikon ma zacząć od taniej pełnej klatki.

Według najnowszych przecieków Nikon ma zacząć bezlusterkową ofensywę od pokazania aparatu pełnoklatkowego z półki entry level. Bezlusterkowiec ma być wyposażony w zupełnie nowy bagnet, co wydaje mi się jedynym rozsądnym i przyszłościowym rozwiązaniem. Pojawi się adapter zapewniający kompatybilność (w tym autofocus) z obecnymi obiektywami przeznaczonymi do lustrzanek. Nowy aparat ma mieć matrycę o rozdzielczości powyżej 30 megapikseli z komórkami detekcji fazy.

Te zapowiedzi nieco mnie dziwią. Przeważnie producenci nie zaczynają nowych serii aparatów od półki entry level, ale od wyższego segmentu. Rynek ma czas na nasycenie się droższym sprzętem, po czym za jakiś czas debiutuje aparat z niższej półki, który ma za zadanie przyciągnąć kolejną grupę odbiorców. Tak czy inaczej, czekam na premierę Nikona z niecierpliwością. Jednocześnie mam nadzieję, że równolegle Canon pracuje nad własnym bezlusterkowcem z pełną klatką.

Początkowo Sony nie powinno mieć powodów do obaw, ale przecież to samo mówiono przy debiucie serii A7 pięć lat temu. Wiele osób nie traktowało tej serii poważnie, a dziś jest ona realną konkurencją dla topowych lustrzanek. Jedno jest pewne: nadchodzą bardzo ciekawe czasy na rynku aparatów!



Nikon potwierdza: nowy system bezlusterkowców trafi na rynek wiosną przyszłego roku

Twitter dogadał się z Disneyem, tworząc internet i telewizję, o jakich marzę od lat

Image may be NSFW.
Clik here to view.
twitter disney

Długą drogę przeszliśmy z internetem. Netflix, Steam, Spotify, wszystko to diametralnie zmieniło sposób w jaki konsumujemy dziś kulturę. Niestety nadal jest problem ze sportem.

Ten stan rzeczy troszkę się w ostatnich latach poprawia dzięki agresywnej polityce Eleven. To też nieco pokazuje w jakiej kondycji był polski rynek transmisji sportowych w internecie, że nagle sobie weszła taka anonimowa niemal instytucja i bardzo szybko skupiła wokół siebie wielu miłośników futbolu. Nie tylko za sprawą pozyskania praw i dobrych komentatorów, ale również ze względu na wreszcie XXI-wieczną formę ekspozycji treści.

Owszem - większość posiadaczy praw do transmisji już nawet od dekady stara się je strumieniować przez internet. Zawsze jednak jest to droga przez mękę. Dość wspomnieć, że Sport TVP, tej niby archaicznej TVP, robi w stosunkowo najbardziej cywilizowany sposób spośród swoich konkurentów. Niestety interesujących transmisji ma bardzo mało, nawet Ligę Mistrzów - choć od lat transmituje i za to jej chwała - musi traktować bardzo wybiórczo.

Konkurenci? Konkurenci są trochę jak do niedawna serialowe HBO GO - mają ramówkę, ale są zacofani technicznie, a do tego utrudniają dostęp do swoich usług od strony organizacyjnej. A to bez kablówki ani rusz, a to niejasne abonamenty, a to sport tylko w pakiecie w Esmeraldą.

Dlatego, jeśli akurat nie mówimy o Eleven Sports lub tym jednym wyjątkowym meczu tygodnia w TVP, oglądanie piłki nożnej w sieci to droga przez mękę.

I realnie jest to problem, który powinien zostać rozwiązany w latach 2012-2014 - poziom rozwoju ówczesnego internetu bohatersko pokonywał już takie przeciwności, wtedy właśnie rozwijały się serwisy strumieniujące i tak dalej.

A teraz pójdźmy dalej - powtórki. Sport od serialu różni się mniej więcej tym faktem, że oglądanie go tydzień po premierze generalnie (jeśli nie jesteś jakimś scoutem albo fanatykiem) nie ma większego sensu. Za to w moim przekonaniu każdy chętnie rzuciłby okiem na powtórki goli i najciekawszych akcji, jednak tego typu usługi nie są realizowane - znów: robi to Eleven Sports, ale też wybiórczo i „redakcyjnie”. A robi to, promując siebie, właśnie w mediach społecznościowych.

Z tego też względu z zainteresowaniem obserwuję umowę Twittera z Disneyem (pozytywnie zweryfikowała ją też amerykańska giełda), która wprawdzie prawie na pewno będzie obowiązywała wyłącznie na terenie Stanów Zjednoczonych (kwestie praw do transmisji i tak dalej), ale może wytyczyć bardzo ciekawy trend dla sportu w najbliższych czasach.

Bo sport w sieci jest obecny, ale wciąż słabo sobie radzi

Głównie od strony technicznej. Pewne stacje po prostu nie mają godnej infrastruktury - o co oczywiście nie jest łatwo. Ale uważam, że jest tam też pewien problem mentalny. Spójrzmy na przykład, jak trudno jest generalnie oglądać telewizję w sieci. Niektóre dostępne "za darmo" w paśmie telewizyjnym kanały, chowają się za abonamentami, choć wydawałoby się, że powinno im zależeć na dotarciu do jak największej liczby odbiorców reklam.

Należąca do Disneya korporacja sportowa ESPN będzie emitowała na łamach Twittera (pamiętajcie, że pod względem popularności w Stanach Twitter to prawie taki Facebook, tylko, jak dotąd, coś słabo zarabia) sport na żywo - oczywiście w wybranym przez siebie zakresie. Przychody reklamowe z takich transmisji zostaną podzielone pomiędzy Twittera i ESPN. Nie dziwi zatem, że Twitter na giełdzie zyskuje - w końcu pojawiają się widoki na jakieś sensowne źródło dochodów. W podobny sposób serwis porozumiał się niedawno z Major League Baseball. Naprawdę ćwierkacze w końcu zyskują na wartości, jak donosi Business Insider - 24 proc. w tym roku. Tam się w końcu pojawia pomysł na duże pieniądze, następne w kolejce powinny już stać stacje informacyjne.

Świetne wieści dla Twittera i oby dla mediów

Mam nadzieję, że tego typu porozumienia to nie tylko amerykański sen. Niestety trudno tutaj marzyć o polskiej perspektywie, ze względu na niszowy charakter tego serwisu, choć akurat diaspora futbolowa jest na nim dość mocno rozrośnięta w naszym kraju.

Wydaje mi się, że dla agresywnie rywalizującego ze sobą pod względem praw do transmisji rynku europejskiego, gdzie wiele podmiotów, z różnych krajów, notorycznie podbija stawki, a potem zamyka się za abonamentami, jest to wciąż dość daleka droga. Być może jednak wysiłki zmierzające ku zatarciu granic, wstępny koniec geoblockingu, sprawią pewnego dnia, że na jednolitym europejskim rynku medialnym będzie nieco łatwiej oglądać sport w dobrej formie.

Dziś, aż wstyd jak bardzo jest to niewygodne i w sumie nieskomercjalizowane, gdy się porówna to na przykład z takim chociażby Twitchem.



Twitter dogadał się z Disneyem, tworząc internet i telewizję, o jakich marzę od lat

Spragniony wiedzy? Zainspiruj się najlepszymi w biznesie. European Start-up Days startuje za dwa tygodnie

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Trzecia edycja największego w Polsce wydarzenia dla przedsiębiorców, już 15-16 maja odbędzie się w katowickim Spodku. Będą to dwa dni pełne inspiracji, dzielenia się wiedzą i doświadczeniem - prosto od praktyków biznesu. Tych, którzy na południe Polski wybrać się nie mogą, ING zaprasza na transmisję live wydarzenia.

European Start-up Days skierowane są do osób, które myślą o założeniu własnej firmy lub stawiają pierwsze kroki w biznesie. Wystarczy rzut oka na agendę, aby upewnić się, że z konferencji wyniosą mnóstwo pożytecznej wiedzy. Wśród zaproszony gości i prelegentów znajdują się m.in.:

  • Andrus Ansip, premier Estonii w latach 2005-2013, który opowie o technologiach zmieniających świat,
  • Wiktor Szmidt, szef Netguru, który podzieli się uwagami o biznesie w mediach społecznościowych,
  • Aleksander Szlachetko, dyrektor zarządzający ESL Polska, który wytłumaczy jak e-sport przyczynia się do rozwoju technologii,
  • Jarosław Kuźniar, prezenter i przedsiębiorca, który przedstawi trendy w rozwoju biznesu podróżniczego.

[caption id="attachment_725181" align="aligncenter" width="1000"]Image may be NSFW.
Clik here to view.
Studio ING w czasie zeszłorocznej edycji European Start-up Days.[/caption]

Cała konferencja podzielona będzie na pięć sekcji. Na scenie głównej usłyszymy o przyszłości biznesu, sztucznej inteligencji, elektromobilności, rozrywki, podróży, smart cities, pieniędzy i środowiska. Mniejszą scenę B zagarną doświadczeni przedsiębiorcy, którzy podzielą się wskazówkami na temat rozwijania firm:

  • Piotr Hołubowicz omówi rozwój SEEDiA, firmy której pierwszym produktem stała się ławka solarna;
  • Greg Pietruszyński z Growbots przedstawi modele biznesowe i branże, które „kwalifikują" start-up do globalnej ekspansji;
  • Michał Sadowski, podzieli się swoją wiedzą na temat rozwijania biznesu monitoringu internetowego w Brand24;
  • Wiktor Warchałowski, współtwórca Airly, opowie o tym, co start-upy mogą zrobić dla środowiska i dlaczego „czyste” technologie są szansą dla europejskiego przemysłu;
  • Katarzyna Dorsey przedstawi system metod rekomendacji i mikro-targetingu startupu Yosh.AI.

[caption id="attachment_725175" align="aligncenter" width="1000"]Image may be NSFW.
Clik here to view.
Wnętrze Spodka stworzyło rok temu klimatyczną scenerię.[/caption]

Tegoroczna edycja zapowiada się jeszcze bardziej inspirująco.

Przedsiębiorcy, a także ci, którzy planują założenie firmy już teraz powinni sobie zapisać European Start-up Days w kalendarzu. Imprezy nie można przegapić, bo takie nagromadzenie biznesowej wiedzy szybko się nie powtórzy. Na konferencję zaprasza też Spider’s Web, który wspiera medialnie ING, sponsora wydarzenia. Dzięki niemu już po raz drugi będziemy mogli śledzić transmisję online i inspirować się najlepszymi w biznesie.

https://www.youtube.com/watch?v=_N6njX2rACA

Poprzednie edycje European Start-up Days także były kopalnią trendów i dobrych praktyk.

W zeszłym roku konferencję odwiedziło aż 2,5 tys. uczestników, a transmisję online na stronie ING śledziło 345 tys. osób. Widzowie uczyli się od jednych z najlepszych przedsiębiorców związanych z nowymi technologiami w kraju, m.in.: Juli Krzysztofiak-Szopy z fundacji Start-up Poland i Marcina Piątkowskiego, który stworzył JIVR. Słuchali także doświadczonych doradców: psychologa biznesu, Jacka Santorskiego czy Brunona Bartkiewicza z ING Banku Śląskiego.

https://www.youtube.com/watch?v=CRJy6OSqqmo

Making off z drugiej edycji European Startup Days



Spragniony wiedzy? Zainspiruj się najlepszymi w biznesie. European Start-up Days startuje za dwa tygodnie

Sprawdzamy Ubuntu 18.04. Co nowego przynosi Bioniczny Bóbr?

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Ubuntu to jedna z najpopularniejszych dystrybucji Linuksa - a na desktopach być może i najpopularniejsza. Ta oparta o architekturę Debiana dystrybucja, stawia od zawsze na stabilność, wsparcie i łatwość używania.

Numeracje poszczególnych wersji Ubuntu składają się z roku i miesiąca. Ostatnia ukazała dosłownie kilka dni temu nosi numer 18.04 (co oznacza kwiecień 2018 roku). Dodatkowo, wszystkie wersje posiadają kryptonimy, składające się z przymiotnika i nazwy zwierzęcia zaczynających się tą samą literą (18.04 nazywa się Bionic Beaver). Wersja 18.04 jest również istotna z innego powodu - wydania ukazujące się w drugim kwartale parzystego roku są wersjami LTS - Long Term Support. Oznacza to, że będzie wspierana dłużej, oferując aktualizacje aż przez pięć lat. To właśnie wersje LTS są najbardziej popularne.

Co nowego znajdziemy w Ubuntu 18.04?

Opis Bionicznego Bobra mówi, że jest to wersja zoptymalizowana pod zastosowania chmurowe, uczenie maszynowe, sztuczną inteligencję oraz tworzenie oprogramowania. Mimo to nowości i usprawnienia jakie znajdziemy w 18.04 skupiają się również na innych aspektach.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Opcja minimalnej instalacji

Instalator Ubuntu 18.04 posiada opcję Minimal Install dzięki której zainstalujemy jedynie podstawowe funkcje systemu. Jest to opcja dla tych, którzy chcą mieć kontrolę nad zainstalowanymi domyślnie aplikacjami.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Nowe narzędzie witające użytkowników

Z poziomu Ubuntu Welcome wybierzemy teraz opcje instalowania aktualizacji, zadecydujemy, które informacje chcemy dzielić z Ubuntu, i uzyskamy propozycje aplikacji do zainstalowania.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

LivePatch

Aktualizacje jądra i systemu operacyjnego mogą teraz być aplikowane bez restartowania systemu. Funkcja jest płatna (w ramach subskrypcji Ubuntu Advantage), ale prywatni użytkownicy posiadający konto Ubuntu One mogą ją aktywować na maksymalnie trzech urządzeniach.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Snaps

Aplikacje w Ubuntu 18.04 są instalowane domyślnie w formacie Snaps zamiast dotychczasowego DEB. Ułatwia to zarządzanie zależnościami, aktualizację oraz odinstalowywanie programów.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Nowy temat desktopu

Nowym tematem desktopu jest Communitheme. Można go wybrać już przy logowaniu się do systemu.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Łatwiejsze dodawanie emoji

Dla niektórych to znak czasów, dla innych fajna zabawa, pozwalająca wyrazić emocje w formie obrazków. Z nowym programem GNOME Characters jesteśmy w stanie łatwo znaleźć, wybrać i skopiować potrzebne nam emoji.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Tryb nocny

Ubuntu doczekało się wbudowanego trybu nocnego. System przyniesie ulgę dla oczu pracujących po nocach.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Aplikacja do zarządzania zadaniami

W systemie znajdziemy również oficjalną aplikację do zarządzania osobistymi zadaniami. Instaluje się domyślnie i jest oparta na GNOME To Do.

Image may be NSFW.
Clik here to view.

Screenshoty aplikacji pochodzą z oficjalnej strony Ubuntu



Sprawdzamy Ubuntu 18.04. Co nowego przynosi Bioniczny Bóbr?

Zuckerberg nie ma kontaktu z rzeczywistością. Dowodzi tego jego prezentacja na konferencji F8

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Mark Zuckerberg

Tegoroczna prezentacja Marka Zuckerberga podczas konferencji deweloperskiej Facebooka F8 była nieco inna niż wszystkie poprzednie. Nie było wesołych rozmów przed rozpoczęciem, zabrakło też wielkiego aplauzu, gdy Zuckerberg wyszedł na scenę. Było za to, jak zwykle, dużo głodnych kawałków o budowaniu relacji i zbliżaniu ludzi.

Hej, Zuck - nie wiesz, że masz sporo większy problem, którego kilka żenujących żartów i dodatek do randkowania nie rozwiąże? Zuckerberg zaadresował skandal Cambridge Analytica na starcie, by pozbyć się niewygodnego tematu i przejść do nowości i planów. Wyliczył zmiany mające pomóc w walce z sieciami botów, fake newsami, wpływaniem na wybory i przejrzystość reklam. Najśmieszniejsza dotyczy możliwości usunięcia danych przypisanych do konta, a zebranych poza Facebookiem, na stronach i w aplikacjach posiadających plug-iny Facebooka. Będzie można wyczyścić te dane i nawet zablokować ich zbieranie.

Nie masz konta i nie życzysz sobie, by Facebook zbierał informacje na twój temat? Twoja strata, nie da się. Załóż najpierw konto, podaj Facebookowi swoje dane i potem zablokuj zbieranie danych o tobie spoza fejsa. Bezpieczeństwo i prywatność przede wszystkim! To pięknie sumuje rezultat skandalu Cambridge Analytica. Nic sensownego z niego nie wyniknęło, no może oprócz kilku wymuszonych żartów i tysięcy memów z Zuckerbergiem jako androidem-człowiekiem-jaszczurem.

Widać to po tym, że Zuckerberg twardo trzyma się swojej gadki o tym, jak Facebook ulepsza świat przez tworzenie relacji między ludźmi. “Musimy budować narzędzia, by upewnić się, że rozwój odbywa się w kierunku relacji międzyludzkich, a ludzie są najważniejsi” - zastanawiam się, czy szef Facebooka naprawdę w to wierzy.

Wszyscy przecież wiemy, że Facebook opiera się na zbieraniu danych w celach reklamowych, temu zostało podporządkowane praktycznie wszystko.

Aspekt kontaktów międzyludzkich istnieje tylko po to, by ludzie nie uciekli z Facebooka.

Wizerunek publiczny Facebooka jest mocno nadszarpnięty i gdyby Zuckerberg miał więcej kontaktu z rzeczywistością wiedziałby, że wprowadzanie opcji randkowania na Facebooku tuż po skandalu związanym z prywatnością danych na platformie jest, co najmniej nieprzemyślane. Użytkownicy których i tak nikłe zaufanie zostało nadszarpnięte, mają teraz szukać miłości na fejsie i dzielić się z serwisem swoimi preferencjami?

Tak, naprawdę - Facebook będzie miał usługę poznawania nowych ludzi do randkowania. 200 milionów singli będzie mogło włączyć Facebook Dating i skontaktować się z innymi singlami. I mają uwierzyć, że będzie to odbywało się w bezpieczny, prywatny sposób.

Jestem zniesmaczona prezentacją Zuckerberga. Jeśli ostatnie kilka lat nauczyło nas czegoś o Facebooku, to tego, że Zuckerberg jest ideologiem który w swoim wielkim planie nie bierze pod uwagę realnych problemów i ludzkich odruchów.

Gadka o “well-being” na fejsie i kilka drobnych nowości nie sprawi, że serwis będzie odbierany pozytywnie. Zbycie ogromnego skandalu kilkoma minutami nie sprawi, że zapominmy o tym jak Facebook traktuje nasze naintymniejsze sekrety.

Oglądałam wszystkie keynote’y F8 od wielu lat i chociaż Zuck bardzo często rzuca potężne slogany, żaden z wsześniejszych nie był tak arogancki.



Zuckerberg nie ma kontaktu z rzeczywistością. Dowodzi tego jego prezentacja na konferencji F8

Konferencja F8 w cieniu Cambridge Analytica. Oto najważniejsze nowości na Facebooku, Instagramie i Messengerze

Image may be NSFW.
Clik here to view.
facebook

Tegoroczna konferencja F8 dla developerów odbywa się w szczególnie trudnym dla Facebooka czasie. Nie przeszkodziło to Markowi Zuckerbergowi zapowiedzieć istotnych nowości.

Afera wokół Cambridge Analytica mocno nadwerężyła zaufanie do Facebooka. Media na całym świecie pisały o zaniedbaniach w ochronie danych, a Mark Zuckerberg wielokrotnie i na różne sposoby przepraszał za to, że jego serwis dał się wyprowadzić w pole przez niewielką firmę. Kwestia była na tyle ważna, że szef największego serwisu społecznościowego świata przez dwa dni odpowiadał na pytania amerykańskich senatorów. Równolegle wdrożono szereg zmian, które mają zapobiec w przyszłości skandalom podobnym do tego, który wybuchł w bieżącym roku.

To bardzo ważny kontekst, w jakim odbywa się tegoroczna konferencja dla deweloperów F8. Istotny, bo niecały miesiąc wcześniej Facebook zapowiedział szereg kluczowych zmian w swoich API. Sprowadzają się one w dużej mierze do ograniczenia dostępu do danych zewnętrznym firmom. Nowości dotyczą API facebookowych wydarzeń, grup, stron, usługi logowania za pośrednictwem serwisu. Na fali krytyki uznano bowiem, że zewnętrzne aplikacje miały dostęp “do większej liczby danych niż to konieczne”.

Podczas F8 zapowiedziano ponowne otwarcie programu oceny aplikacji zewnętrznych. Ma to związek ze wspomnianymi wyżej zmianami w API.

Czysta historia to chyba najważniejsza zmiana zapowiedziana na konferencji F8.

Być może naszkicowana dziś funkcja o nazwie Czysta historia nie będzie zbyt atrakcyjna dla większości użytkowników, ale z pewnością jest kluczowa w kontekście skandalu Cambridge Analytica. Zuckerberg ogłosił, że jego ludzie pracują nad tym, by użytkownicy otrzymali wgląd do stron i aplikacji, które przesyłają dane Facebookowi podczas ich aktywności w sieci. Użytkownik nie tylko zobaczy te informacje, ale będzie mógł je usunąć i wyłączyć możliwość ich przechowywania.

Jednocześnie serwis tłumaczy skąd pochodzą te dane:

Aplikacje i witryny internetowe, które korzystają z takich funkcji, jak przycisk "Lubię to" lub Facebook Analytics, wysyłają nam informacje, by poprawić swoje treści i reklamy. Korzystamy również z tych informacji, aby ułatwić korzystanie z Facebooka.

Najprościej rzecz ujmując, Czysta historia ma sprawić, że zbierane dane nie będą powiązane z naszym kontem w serwisie. Funkcja ma zostać udostępniona w ciągu kilku najbliższych miesięcy.

Randki na Facebooku, czyli Tinder może się bać.

Niewątpliwie ciekawszą z punktu widzenia użytkowników funkcją ma być Facebook Dating. Serwis umożliwi singlom stworzenie profilu randkowego, który ma być równoległy i oddzielony od zwykłego profilu. Na podstawie zainteresowań i innych zbieżności algorytm będzie dopasowywał użytkowników. Co istotne, aktywność randkowa nie będzie widoczna dla znajomych. Jeszcze w tym roku rozpoczną się testy Randek na Facebooku.

Udostępnianie w Stories.

"Nie musisz łączyć swojego konta na Facebooku i Instagramie z innymi aplikacjami, by udostępniać w Stories" - zapewnia Facebook. Na czym polegać będzie ta nowość? Funkcja udostępniania w Stories pozwoli na przesyłanie treści bezpośrednio do Stories. Przykładowo słuchamy utworu na Spotify i z pomocą opcji dzielenia się będziemy mogli poinformować o tym na Facebooku czy Instagramie.

Inne nowości zapowiedziane na F8 to pomniejsze ułatwienia. Wkrótce pojawić ma się chociażby zakładka Grupy, która ma ułatwić nawigowanie i interakcję w ramach tej części Facebooka. W kilku krajach wprowadzone zostanie funkcja dla krwiodawców, by ułatwić wszystkim chętnym oddawanie krwi.

Instagram, WhatsApp i Messenger również doczekają się zmian.

Najciekawsze nowości dotyczą Instagrama. W aplikacji pojawią się efekty rozszerzonej rzeczywistości oraz czat wideo. Ten ostatni będzie dostępny z poziomu funkcji Direct, która umożliwia komunikowanie się z osobami śledzonymi na Instagramie. Znacznie bardziej intuicyjne ma być wyszukiwanie treści w aplikacji. Będą one podzielone tematycznie.

Image may be NSFW.
Clik here to view.
Instagram
WhatsApp z kolei otrzyma funkcję połączeń grupowych oraz naklejki podobne do tych w Messengerze.

Rozszerzona rzeczywistość wejdzie na nowy poziom również w podstawowym komunikatorze Facebooka. Marki będą miały możliwość implementacji efektów AR w Messengerze. Dotyczyć to może zabawnych efektów, ale również wirtualnego testowania produktów. Dobrym przykładem zastosowania rozszerzonej rzeczywistości jest aplikacja IKEA Place, która pozwala sprawdzać jak w scenerii naszego mieszkania będą wyglądać zestawy mebli szwedzkiej sieci. Podobne rozwiązanie będzie dostępne dla marek w Messengerze.

Zuckerberg nadal wierzy w VR.

Facebook chce, by wirtualna rzeczywistość przebiła się do mainstreamu. Dlatego na F8 reklamuje autonomiczne gogle Oculus GO, które kosztują 199 dol., a w Europie 219 euro. Korzystanie z VR w wizji Facebooka ma być wspólnym doświadczeniem ze znajomymi. Dlatego 2 miesiące temu zapowiedziano posty 3D, które mają otwierać największy serwis społecznościowy świata na rozszerzoną rzeczywistość.



Konferencja F8 w cieniu Cambridge Analytica. Oto najważniejsze nowości na Facebooku, Instagramie i Messengerze
Viewing all 23108 articles
Browse latest View live